niedziela, 14 czerwca 2015

Jest ciepło, jest dobrze...

Jak by nie patrzeć baaaaardzo dawno mnie tu nie było. Zaglądam oczywiście na wasze blogi, podczytuję w miarę regularnie, ale na to żeby coś napisać zupełnie brakło mi czasu. Choć właściwie to nie tak. Nie lubię mówić (i myśleć), że nie mam czasu. Staram się wykasować to stwierdzenie ze swojego słownika. Czas przecież jest zawsze i wszyscy mamy go tyle samo, ale co z nim robimy to już kwestia wyboru. Przez ostatni miesiąc wybierałam więc inne zajęcia niż pisanie. Było więc wesele naszych cudownych sąsiadów, koncerty w ramach ukochanego krakowskiego Festiwalu Muzyki Filmowej, wyjazd służbowy do Hamburga, pierwsze w tym roku dżemy, spektakl Cirque du Soleil, późnowiosenne porządki i przesadzanie w ogródku oraz bardzo dużo pracy w biurze (w sumie dawno nie miałam aż tyle roboty). 

Dziś wreszcie udało mi się zrzucić zdjęcia z ostatniego miesiąca i okazało się, że jest ich ponad 150. Wychodzi na to, że najpierw ciągle lało, a potem zrobił się niemiłosierny upał. Nie ma to jak nasz polski klimat. Nie wiem jak u was, ale u mnie od kilku dni temperatura zbliża się do 30 stopni i czuje się jak na wakacjach we Włoszech, czyli cudownie... Więc żeby troszkę nas wszystkich ochłodzić, zacznę od deszczowych wspomnień końca maja. A był to wyjątkowo zimny maj, prawie codziennie sobie podśpiewywałam "Dzień za dniem, pada deszcz..." i humor miałam podły.







 

A później nagle buchnęło lato. Rozpalone i zgrzane wpadło z impetem i rozgościło się bez żadnych zahamowań. Zapachniało akacjami - robiniami :) i nagle wróciły wszystkie wspomnienia z czasów kiedy czekało się z utęsknieniem na koniec roku szkolnego i wakacje. Nie od dziś wiem, że jestem jak bateria słoneczna - poziom mojej energii i nastroju jest wprost proporcjonalny do ilości  promieni słonecznych i temperatury. Jest ciepło i słonecznie, jest dobrze! Do tego kubki smakowe oszalały od świeżych sałat z ogródka, ucieranych ciast z rabarbarem lub truskawkami, koktajli malinowych, szparagów na dziesięć sposobów, tortu truskawkowego, kompotu i crumble truskawkowo-rabarbarowego, kopytek z bobu, eksperymentalnych potraw mięsno owocowych... Gdyby nie to, że jest tak ciepło, pięknie i kwitnąco, mogłabym w ogóle nie wychodzić z kuchni


Wreszcie mam swoje truskawki. Ten smak rozgrzanej truskawki prosto z krzaczka...


Zmiksowałam trzy różne przepisy z odrobiną inwencji twórczej i wyszedł pyszny tort truskawkowo-migdałowy z mascarpone. W sam raz na urodziny Lubego.



Tuńczyk z karmelizowanymi szalotkami i rabarbarem. Niespodziewana harmonia smaków.
Kopytka z bobu - zdjęcie z zeszłego roku, ale smak jak najbardziej na czasie.


Przy okazji odkryłam, że łączka miedzy moim osiedlem a naszą gigantyczną galerią handlową o tej porze roku zakwita niezwykłym bogactwem kolorów. Śmiesznie musiałam wyglądać kiedy obładowana zakupami buszowałam w trawach, ale za to bukiety polnych kwiatów stały się nieodłącznym "wyposażeniem" salonu.







W ogródku oczywiście dzieje się bardzo dużo. Właściwie codziennie wygląda inaczej i nie sposób nadążyć za zmianami. Dopiero co zachwycałam się orlikami od Maszki, Margaretki i z nasionek od Ani (to, co podarowane zawsze pięknie rośnie) oraz czosnkami, a już róże przejęły palmę pierwszeństwa w konkursie piękności.




Orlik z kanadyjskich nasionek.








Jesienią chciałam się jej pozbyć. A tymczasem to dopiero początek, bo pączków są setki...


Warzywnik natomiast prezentuje sie zdecydowanie mniej okazale. Truskawki są cudowne, ale cała reszta jakaś taka mniej udana niż w zeszłym roku. Nie mówiąc już o horrorze, którego smutnym bohaterem został bób. Pryskać czy zrezygnować? Poddałam się, bobu u w tym roku nie będzie.

Warzywnik dwa tygodnie temu

Najlepiej rosną bratki i ogóreczniki

No może jeszcze groszek cukrowy



No dobra, sałaty też się udały...

Sceny mrożące krew w żyłach

To jest już koniec, nie ma już nic...

Tłumacze sobie, że w zaszłym roku udał się bób, w tym roku truskawki. Nie można mieć wszystkiego.

Czerwiec jest takim dziwnym miesiącem, kiedy w ogrodzie trochę brakuje kolorów. Skończyła się plejada kolorów wiosennych kwiatów cebulowych, a te letnie dopiero się rozkręcają. Trochę tak, jakby cały ogród brał głęboki wdech. W każdym razie w moim ogrodzie tak to wygląda już trzeci rok z kolei. Czy u was też? Może to tylko kwestia doboru roślin.



Trawa kiepściutka, ale nie mam serca wylewać w nią hektolitrów wody
Dobrze, że jest koniczyna. Jak tylko zakwitła pojawiły się pszczoły, ale jest ich bardzo mało. Już myślałam, że w tym roku w ogóle nas nie znajdą.


Z cyklu 'zasłaniamy przekwitłe tulipany'.



Gdzie się podziały różowe czosnki i dlaczego zostały tylko żółte, skoro akurat za tym kolorem nie przepadam.



Po ostróżkach posianych wiosną ślad zaginął. Ratowałam się więc sadzonkami z ogrodu teściowej.

"Skalniaczek" ma już dwa lata. Świetnie się miewa zarówno w czasie mrozów, jak i upałów.

Cukinia w wersji ozdobnej. Na więcej chyba nie ma co liczyć.


Ostatni rok trzykrotki - na jesień się pożegnamy. Jeśli ktoś ma dużo miejsca to polecam, ale w małym ogródku niezbyt się sprawdza.

Żylistek ukryty w kąciku za budleją. W ogóle go nie widać, więc ma jesień chcę go przesadzić na miejsce trzykrotki.

Czyżby karczochy? ;)

Dodaj napis

Tawułka bije rekordy w rozkręcaniu się. Czekam i czekam...


Jeżówka w wersji bardzo najeżonej.

Łany lawendy. Nie mogę się doczekać aż zakwitnie.

Tak więc czekam z niecierpliwością, choć obawiam się że mogę nie zobaczyć, bo wszystko wskazuje na to, że moje roślinki zakwitną akurat jak będę na urlopie.  Przynajmniej sąsiedzi będą mieli na co popatrzeć. I nie tylko oni...

Goście zawsze mile widziani.

Tutaj musicie mi uwierzyć na słowo. Na zdjęciu jest jeż, który w piątek niespodziewanie pojawił się koło naszego ogródka. To chyba dobry znak.



                                        ***

Poniedziałkowe post scriptum: o ironio; w nocy przyszła burza z ulewą i ogród znowu wygląda tak jak na zdjęciach, którymi zaczynał się ten post.