czwartek, 22 maja 2014

Powrót do buszu

Wróciłam. Będzie o czym pisać po tej naszej sycylijskiej przygodzie i ciągle się zastanawiam jak to wszystko ogarnąć. Jednak póki co muszę nawiązać do ostatniego posta. Kiedy wyjeżdżałam prognozy pogody były ogródkowo-zatrważające. Wróżyli najpierw przymrozki, a potem straszne upały w połowie maja. Włożyłam więc sporo pracy w to, aby jakoś ten mój ogródeczek przygotować na ciężkie czasy. 

Tymczasem pogoda okazała się na tyle łaskawa, że po powrocie nie tylko nie zastałam żadnych szkód, ale moim oczom ukazał się istny busz. Trudno było znaleźć coś, co nie urosło przynajmniej dwukrotnie (no dobrze, może z wyjątkiem cebulkowych, które pokornie zakończyły karierę w tym sezonie).  Nawet dalie i heliotropy, o które tak się martwiłam, śmignęły do góry. Okazało się, że wysadzenie rozsady było dobrym pomysłem. To, co jeszcze zostało w szklarenkach (głównie pomidory i bakłażany), rosło równie dzielnie pod czułym okiem pani Zosi.



Trawa jak zawsze rośnie kiedy nie trzeba, a lawenda wygląda bardzo obiecująco

Róża pnąca wspina się na wyżyny swoich możliwości, tylko co zrobić z tym gąszczem na dole? A jeszcze do tego niezliczone ilości mszyc.

Koniczynę lubię, ale chyba przestanę, bo dokonała prawdziwego spustoszenia w trawniku

Pozostawione bez opieki azalie


Penstemon cudnie przezimował i właśnie zaczyna przedstawienie



Pod nasza nieobecność warzywnik intensywnie żył własnym życiem. Cholerna rukola najpierw nie chciała rosnąć, a jak już na chwilę spuściłam ją z oczu, urosła tak skutecznie, że zakwitła. Baby leaves straciły dziecięcy urok i zamiast wersji baby mam wielkie wyrośnięte liście. Rzodkiewki zastałam w lodówce. Były już tak duże, że nie było na co czekać. Przy okazji dzięki pani Zosi nauczyłam się, że rzodkiewka zachowuje świeżość przez kilka dni, jeśli się trzyma jej główki w lodówce, zanurzone w wodzie. Szpinak był pracowicie zrywany przez panią Zosię, (a były go takie ilości, że nawet niektórzy sąsiedzi załapali się na ten szpinakowy dobrobyt), ale rozrósł się tak niemiłosiernie, że zaraz po powrocie wyrwałam go z korzeniami. Swoją drogą to niewiarygodne ile szpinaku można wyprodukować z kilku roślin - bardzo ekonomiczne warzywo.





Z boku widać agrowłókninę, która przygotowałam na wypadek przymrozków. Taki sposób sobie wymyśliłam - na szczęście nie trzeba było sprawdzać jego skuteczności.


Jak się pewnie domyślacie trochę czasu zajęło mi doprowadzenie tego wszystkiego do porządku. Pracy było tyle, że musiałam wzięć jeszcze jeden dzień urlopu, żeby się wyrobić. Ale za to teraz wszystko wygląda jak należy, a ja będę mogła zacząć pisać o Sycylii. 

I uwaga uwaga... już wkrótce pierwsze Candy na moim blogu. Będzie sycylijski prezent, a więcej szczegółów w przyszłym tygodniu lub na początku czerwca (zaleznie od rozwoju sytuacji prywatno-pracowo-ogródkowej). 

I jeszcze dziękuję tym z Was, które przesłały tyle pozytywnej energii do mojego ogródka, a w szczególności Ani, Kasi, Magdzie, Maszce i bZuzi.

9 komentarzy:

  1. Całe szczęście obyło się bez strat ogrodowych, miła taka niespodzianka po powrocie. Dobrze, że wróciłaś, sadzonki fuksji już chcą do Ciebie:-) Umówimy się w przyszłym tygodniu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja w sumie też się cieszę, że już wróciłam.Tak mi miło, że o mnie pamiętałaś. Zostaw mi proszę jakieś namiary na siebie (możesz wysłać na aga.felice@gmail.com), to się umówimy.

      Usuń
  2. Cieszę się, że moja pozytywna energia dotarła do Twojego ogródka :) Fajnie, że wszystkie roślinki mają się dobrze, u mnie sporo strat po przymrozkach. Szczególne spustoszenie w daliach, ale mam za swoje...
    Czekam z niecierpliwością na relację z "raju" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, wygląda więc na to, że niedostatecznie mocno trzymałam kciuki za Twoje dalie - szkoda. Wreszcie udało mi się zmobilizować, żeby zacząć pisać o Sycylii, więc zapraszam do lektury.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze , gdy się wraca to ma się to wrażenie ,że ogród wyrósł jakby nas nie było niewiadomoile.A jak się jest na miejscu to się człowiek nie może doczekać kiedy coś wzejdzie. Ja przedwczoraj zaczęłam grzebać w ziemi w celu sprawdzenia czy nasionka fasoli jeszcze tam są bo podejrzanie długo nie wychodziły. Dogrzebałam się do kiełków :-). Najgorsza jest oczywiście trawa i chwasty. To zawsze najszybciej rośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, święta prawda. Też mi się zdarzyło kilka rzeczy rozkopać, tylko po to, żeby potem zobaczyć, że wszystko rośnie jak należy. Chwasty to mają chyba jakieś turbodopalacze, a zwłaszcza koniczyna, która po tych deszczach znowu szaleje po moim trawniku. Zaczynam się zastanawiać, czy zamiast trawy nie powinnam mieć samej koniczyny ;) wtedy na pewno byłoby super zielono.

      Usuń
  5. Ale busz się u Ciebie zrobił ;) Jednak nie dorasta do pięt temu co jest u mnie w ogrodzie :D Wczoraj spędziłam dzień na wyrywaniu nawłoci i topinamburu. Dzięki temu widać, że jakieś maliny rosną jeszcze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nawłoci, to Ci współczuję (tak mi się jakoś zrymowało). Niesamowite są te jej łany, które wypierają wszystko co żywe. Całkiem ładna roślina, ale straszny z niej barbarzyńca. Busz na szczęście jest już pod kontrolą, a ja właśnie z zaskoczeniem patrzę jak bardzo to co widzę na zdjęciach powyżej rożni się od dzisiejszych obrazków z mojego ogródka. Chyba niedługo będzie potrzebny nowy ogródkowy wpis.

      Usuń