"Dbaj o siebie. To mądrość, a nie próżność". Takie hasło mignęło mi dzisiaj przed oczami gdzieś w mieście i dało trochę do myślenia... Jak to się stało, że lato tak szybko minęło, a my od maja nie byliśmy na urlopie? Czas już był najwyższy, żeby troszkę odpocząć i zadbać o siebie. Dlatego kiedy wykaraskałam się z przeziębienia przełomu września i października, wreszcie udało nam się na chwilę wyjechać. Tymczasem urlop nie zdążył się jeszcze skończyć, a podłe choróbska znowu uderzyły i to ze zdwojoną siłą. I na dodatek okazało się, że zapalenie tchawicy z niezwykle seksowną chrypką à la Janis Joplin, a następnie częściowa utrata głosu, wcale nie oznaczają końca kłopotów. Jak pisał poeta z Czarnolasu "gdzie nie masz siły i świat niemiły". Wybaczcie więc proszę, że Was zaniedbałam i że pozwoliłam sobie na to, aby pochłonęła mnie jesienna melancholia (to tak bardzo delikatnie mówiąc) i żeby na chwilę zniknąć.
A z tym wyjazdem to było tak... Kilka miesięcy temu nasi przyjaciele wyjechali do Bazylei. Ponad 1200km z Krakowa to nie jest odległość, która ułatwia odwiedziny. Jakaż więc była nasza radość, kiedy okazało się, że jedna z tanich linii lotniczych otworzyła bezpośrednie połączenie Kraków - Bazylea. I tak się to wszystko poskładało, że wybraliśmy się na urlop do Szwajcarii. Choć może bardziej stosownie byłoby napisać, że do Szwajcarii, Niemiec i Francji, ponieważ Bazylea leży właściwie na granicy tych trzech państw i ze względu na różnice cen jej mieszkańcy stale korzystają z otwartych granic. Zakupy robią w Niemczech, tankują we Francji. Albo odwrotnie... Bazylea sama w sobie, nie jest miejscem szczególnie wartym uwagi, ale w odległości 0,5-2 godzin drogi autostradą (no tak, są takie miejsca, gdzie wszędzie są autostrady) jest sporo zachwycających miejsc, we wszystkich trzech krajach.
Najpiękniejszym miejscem, które zobaczyliśmy jest Grindelwald. W zimie zamienia się w tętniący życiem kurort, pełen turystów. W październiku zachwycił atmosferą niewielkiego, sennego miasteczka, otoczonego pokrytymi śniegiem szczytami, z których ześlizgują się jęzory lodowców oraz niezwykle przyjemnym i łagodnym klimatem. Gdzie nie spojrzeć, obrazki jak z pocztówki. Zresztą, co tu dużo mówić. Zobaczcie.
|
Nie mogłam oczu oderwać o tych lodowców. Chmura przysłania czterotysięczniki. |
|
W tak pięknych okolicznościach przyrody uczymy się robić selfie |
Nie mogłam się nadziwić, jak miejsce położone tak wysoko w
górach, otoczone szczytami, z których większość przekracza trzy a nawet
cztery tysiące metrów n.p.m., może w październiku wręcz tonąć w
kwiatach. To jest właśnie
miejsce, w którym chciałabym zamieszkać na emeryturze :)
|
Z serii warzywnik marzeń |
|
Właściciel tego ogródka musi być wielkim miłośnikiem ptaków |
|
Kwiaty, kwiaty, wszędzie kwiaty |
Piesza wędrówka zajęła nam znacznie więcej niż planowaliśmy, głównie ze względu na urocze i delikatne alpejskie kwiaty, obok których nie mogłam przejść obojętnie.
Co prawda świstaków nie spotkaliśmy, ale zwierzaków chętnych do zdjęć nie brakowało.
|
Emigranci? |
Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek się na coś podobnego odważę. Liczby mówią same za siebie: 800m długości, do 50m nad ziemią, prędkość do 84km/h.
|
Na zdjęciu tego nie widać, ale z tej platformy rozpięta jest lina. |
|
Dobra mina do złej gry. Uśmiecham się, ale tak naprawdę miałam łzy w oczach. |
|
Pierwsze setne sekundy są przerażające, ale zaraz potem jest cuuudooooooownie i ku mojemu zaskoczeniu... mogłoby być szybciej :) |
A na koniec, dla wytrwałych, jeszcze więcej kwiatów. Tym razem z małych alzackich miasteczek otoczonych winnicami.
|
Autora tej kompozycji troszkę fantazja poniosła :) |
O rany, ale obroże wiegachne maja te krowy! A ta blkonowa to chyba nie prawdziwa? ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście mnóstwo kwiatów o tej porze roku!
śliczne zdjęcia!
Buziaki
Jak zobaczyłam tą krasulke na balkonie, to słowo daję, wyglądała jak żywa. Ale oczywiście nikt nie zmusza krów do łażenia po balkonach :) Obroże ogromnie mi się podobały. Niektóre są bogato zdobione i wyglądają niemal jak biżuteria. I bardzo mi się zamarzył taki dzwonek, ale jak zobaczyłam cenę to... hmmm, myślę że raczej odłożę na kolejne bilety lotnicze. Uściski.
UsuńPełne szaleństwo kolorów! Super wyjazd mieliście no i tym samym milczenie całkowicie usprawiedliwione :) No i krowa na tarasie?! A jesienną deprechę czas odrzucić - powoli trzeba myśleć o świętach ;)
OdpowiedzUsuńHahaha, czyżbyś i ty dała się krasulce nabrać? Na żywo była jeszcze bardziej podobna do prawdziwej. Aż musiałam się chwilkę przyjrzeć. Przyznaję Ci Aniu stuprocentową rację. Zaczęłam sobie myśleć o świętach, coś niecoś planować i od razu lepiej :)
UsuńDopiero dzisiaj na większym monitorze się przyjrzałam ;) Tak czy inaczej - co za pomysł?! :D U mnie też jakaś depresja chciała atakować, ale pomyślałam o świętach, wsadziłam cebulki krokusów, zaczęłam planować warzywnik taki z prawdziwego zdarzenia i od razu mi lepiej :)
UsuńNo ciekawa jestem co tam wymyśliłaś do warzywnika :) Śledząc Twoje ostatnie dokonania jestem pewna, że będzie na co popatrzeć.
UsuńWow, tam jest BOSKO!!!! dziękuję kochana za podzielenie się tak pieknymi zdjeciami. Zastanawiam się co to za fioletowy kwiat tak się wspina po rynnie chyba na jednym z obrazków... niesamowity, taki intensywny...
OdpowiedzUsuńTo prawda, tam jest nierealnie pięknie. Przeprowadziłam małe śledztwo w sprawie tego cuda, o którym wspominasz, ale niestety nadal nie mam pojęcia co to za kwiat. Na pewno jakieś pnącze, bo na dużym powiększeniu zdjęcia widać, że tak naprawdę jest rozpięty na cieniutkim sznureczku (żyłce?)
UsuńOh, what beautiful places and what wonderful pictures you did, Ara!
OdpowiedzUsuńThank you for sharing this awesome your walk! You look great!
These are beautiful houses and streets with so many flowers!
Hugs!
Thanks Bety! I am happy I could share this piece of amazing swiss landscape with you. And even happier that I see updates on your blog again :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPiękne zdjęcia !!! Piękne miejsce i widoki, już patrząc na to wszystko można odpocząć...
OdpowiedzUsuńPozdrawiamserdecznie.
Ściskam Cię ciepło Agatko kończąc pisać komentarz pod Twoim ostatnim postem. Góry są jednak nie do przebicia jako lekarstwo na skołatane nerwy i "nie taką" codzienność.
UsuńCiężko byłoby mi wrócić. Fajny czas sobie wybraliście. W sezonie zapewne inaczej to wszystko wygląda. Mnie też choróbsko dopadło ale jakoś się wykaraskałam. Wczoraj sadziłam dopiero cebulki. Buziaki Aguś.
OdpowiedzUsuńU mnie dopiero połowa cebulek wylądowała, gdzie powinna, a reszta czeka na posadzenie. Tylko nie mam pojęcia kiedy to zrobię. Przez tą zmianę czasu wracam do domu jak jest ciemno i zimno jak diabli, a w najbliższy weekend święta. Jak tak dalej pójdzie to będzie sadzenie w połowie listopada. Buziak i dbaj o siebie.
UsuńSzczerze powiem, ze troszkę zaczęłam się o Ciebie martwić, ale czekałam cierpliwie - no i się doczekałam :) Super zdjęcia! Krowy z "dzwonami" wyglądają i śmiesznie, i przerażająco zarazem. Mam nadzieję, że ten cudny wyjazd przyczynił pozytywnie dla Twojego zdrowia :)
OdpowiedzUsuńTe dzwony są prześliczne, ale krowy mają z nimi przechlapane, bo dzwonią przy każdym ich ruchu i to baaaaardzo głośno. Ja nie wiem, jak one wytrzymują taki ciągły hałas. A zdrówko jak na razie lepiej, oby tak dalej.
UsuńDziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję za cudna przesyłkę - więcej napisałam Ci mailem.