niedziela, 12 stycznia 2014

Szaleństwo katalogowania

Ani śniegu, ani słońca... Zimno, ciemno i ponuro. "Jak żyć?" ciśnie się na usta. Nie pozostało mi dzisiaj nic innego, jak tylko zająć się czymś pożytecznym i jednocześnie przywołującym ciepłe wspomnienie lata. Postanowiłam więc oficjalnie zamknąć rok 2013 i zrobić coś w rodzaju katalogu moich pierwszych ogrodniczych eksperymentów.

Kiedy zakładałam ogródek, była już końcówka maja. Większość roślin, które znalazły swoje miejsce w moim ogródku kupiłam w doniczkach, w pobliskich marketach i szkółkach. Informacja na torebkach nasion, które jeszcze wtedy udało mi się dostać, nie pozostawiała złudzeń: jest już za późno. Nie jest za późno - uparłam się. Zrobiłam po swojemu i w kilku przypadkach rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Niespodzianką roku okazały się lewkonie, ale o tym za chwilę. 

AZALIA - pojawiła się w moim ogródku jako jedna z pierwszych i od razu dodała mu uroku. 






BARWINEK - zauroczył mnie drobnymi i delikatnymi kwiatami. Na razie rośnie sobie w dość przypadkowym miejscu i czeka na lepszy pomysł. 
 

BERBERYS - od początku wiedziałam, że za nic w świecie nie ogrodzę mojego maleńkiego skrawka ziemi tujami (co niestety zrobili niemal wszyscy sąsiedzi tworząc ponurą monokulturę osiedlową). Od zawsze podobał mi się zmieniający kolory berberys i mimo, że niemal wszyscy mi go odradzali (bo kłujący - co ja akurat uznałam za plus), kolejny raz się uparłam. Spektakl kolorów, który zobaczyłam na jesień upewnił mnie w przekonaniu, że to był znakomity pomysł.







BRATKI - te wdzięczne maleństwa opanowały działkę mojej sąsiadki, pani Zosi. Mam nadzieję, że za kilka lat nie będę żałować, że zasadziłam je pod moimi oknami. 



CLEMATIS czyli powojnik - potrzebowałam czegoś, co choć trochę odgrodziłoby nas od drogi i zapewniło odrobinę prywatności. Powojnik błyskawicznie odnalazł się w tej roli. Z przyjemnością podglądałam w jakim tempie przybywa mu centymetrów.





FLOKS - wspomnienie ogródka mojej babci. Floksy zawsze kojarzyły mi się z latem na wsi i w ogródku osiedlowym mogą wydawać się nieco nie na miejscu. Na razie wypróbowałam dwie roślinki, ale w tym roku mam ochotę na więcej.



FUKSJA - kiedy byłam mała, zachwycały mnie ogromne fuksje, które przez lata stały w pokoju mojej babci. Nigdy później nie widziałam tak pięknych kwiatów doniczkowych i niestety nie zdążyłam dowiedzieć się, jaka była tajemnicza recepta babci na tak udane rośliny. Moje fuksje chorowały i wyglądały dość marnie, dopóki nie pojechałam na wakacje i nie zajęła się nimi moja sąsiadka, pani Ula. Po powrocie nie poznałam własnych roślin, wreszcie zaczęły namiętnie kwitnąć. Próby zrobienie sadzonek na kolejny sezon zakończyły się niepowodzeniem, ale co tam. W tym roku spróbuję jeszcze raz.




GOŹDZIKI - znalazły się w moim ogródku dość przypadkowo. Były jednymi z ostatnich roślin, które zostały jeszcze w pobliskim sklepie ogrodniczym i dawały nadzieję na zakwitnięcie w tym roku. Okazały się bardzo udaną inwestycją, bo dzięki cierpliwemu obrywaniu przekwitniętych kwiatów, cieszyły moje oczy przez kilka miesięcy. 




GROSZEK PACHNĄCY - to akurat roślinka, która nie wybaczyła mi spóźnienia. Większość nasion nie zdążyło wykiełkować, więc efektu nie było.




HIBISKUS albo KETMIA - kwiaty miały być niebieskie, ale okazało się, że producent coś namieszał. Po zobaczeniu kilku ogromnych i obsypanych kwiatami krzewów hibiskusa w różnych krakowskich ogrodach, postanowiłam dać mojemu szansę i przesadziłam go na trawnik. Zobaczymy, czy przeżyje zimę. Pod koniec sezonu kupiłam też drugi - niebieski. Był bardzo marny, więc nie obiecuję sobie zbyt wiele.



HORTENSJA - mam słabość do hortensji, zwłaszcza niebieskich. Miałam ich w tym roku kilka, w różnych kolorach: 2 różowe, 1 niebieską i 1 białą. Biała została na zimę w doniczce, w bezpiecznym miejscu, pozostałe przesadziłam do ogrodu i czekam z niecierpliwością co będzie dalej.






JEŻÓWKA - bardzo ją lubię, bo przyciąga ogromne ilości pszczół do ogrodu i jest super-odporna. Posadziłam kilka roślin i pozwoliłam nasionom dość swobodnie się rozsiać, więc w tym roku, będzie ich więcej.


Kwiatek z RPA czyli ??? - nie mam pojęcia jak to cudo się nazywa, pamiętam tylko, że na metce było napisane, że pochodzi z RPA. Wokół roślinki wyrosło dość dużo małych. Zobaczymy na wiosnę, czy coś z tego wyniknie...


LAUR czyli WAWRZYN - radził sobie dzielnie przez całe lato i jesień. W listopadzie trafił na parapet i kiepsko zniósł otwarcie sezonu grzewczego. Resztę zniszczenia dokonała moja kotka Luna i po uroczej roślince pozostała tylko doniczka. 


LAWENDA - lawenda tu, lawenda tam... W ogródku znalazły się 3 gatunki. Ten z doniczki, zimuje sobie teraz w bezpiecznym miejscu. Lawenda o srebrnych listkach prawie w ogóle nie zakwitła, ale urosła, nadal wygląda świetnie i jest ozdobą ogrodu. Najpiękniej kwitła drobniutka lawenda, którą posadziłam obok róży. Podobno wzajemnie lubią swoje towarzystwo. 







LEWKONIE - nie należały do kwiatów, które znam i lubię. Nasiona kupiłam tylko dlatego, że w maju ciągle jeszcze leżały na półce w sklepie. Posiałam i zapomniałam o nich. Długo wyglądało to tak, jak poniżej, a później pączki dłuuuugo nie chciały się otworzyć. Ale za to kiedy zakwitły, zdobiły mój ogród do początku... grudnia. Zdecydowane zwyciężczynie plebiscytu na roślinę roku 2013.






LOBELIA - lubiłam, lubię i nic nie wskazuje na to, aby coś miało się w tej kwestii zmienić. Wymaga sporo pracy, bo jeśli chcemy, żeby wyglądała atrakcyjnie, trzeba obrywać przekwitnięte kwiaty. 




MALINY - kolejna roślina z gatunku odradzanych (tzn. wszyscy odradzali sadzenie malin w takim małym ogródku). Póki co maliny doskonale sobie poradziły i obficie owocowały. 




MALWA -  Ciekawe, że nie pamiętam aby w wiejskim ogródku mojej babci kiedykolwiek rosły malwy. A jednak wymarzyłam sobie, że kiedyś pojawią się pod moimi oknami. Pierwsza malwa jest prezentem od pani Uli. Mam nadzieję, że z czasem będzie ich więcej.



MIĘTA - tak wyglądały cztery krzaczki mięty (każda innego gatunku), które posadziłam na początku lata. Mięta bardzo przydała się jako dodatek do wody z cytryną i teraz jej suszona wersja świetnie sprawdza się w formie herbatki, ale muszę przyznać, że rację mieli ci, którzy ostrzegali że w ogrodzie jest ona jak chwast. Zdaje się, że będzie z nią trochę kłopotów.


NIEZAPOMINAJKI - kolejne niebieskie maleństwa, które uwielbiam i bez których nie mogłam wyobrazić sobie mojego ogródka. Ponieważ kwitną dopiero w drugim roku, nie wyglądały zbyt atrakcyjnie. Na jesień powędrowały do gruntu i przez zimę będą czekać na swój wiosenny debiut.



OLEANDER I OLIWKA - najidealniej byłoby mieszkać na południu Europy, wśród gajów oliwnych, tam gdzie oleandry ciągną się wzdłuż setek kilometrów autostrad. Może kiedyś... Póki co te dwa drzewka przypominają mi o dwóch latach, które spędziłam we Włoszech i są namiastką śródziemnomorskiego ogrodu marzeń. A biorąc pod uwagę temperatury w tym roku, kto wie, może doczekamy czasów kiedy na zimę będą zostawać na zewnątrz. 









OSTRÓŻKI -  wysiane razem z lewkoniami, dały równie zaskakujący efekt, dekorując ogródek aż do grudnia. 



PAPRYCZKI - w sumie nie wiem, jaki dokładnie był to gatunek, ale wyglądały ślicznie i po zasuszeniu używam ich w kuchni. Są piekielnie ostre, znacznie bardziej niż sklepowe chili i peperoncino.




PELARGONIE -  nie przepadam za nimi, mimo że są chyba najmniej wymagającymi i najbardziej wytrzymałymi kwiatami, które można uprawiać w naszym klimacie. Skusiłam się na dwie czerwone pelargonie, ale kiedy kwiaty zaczęły opadać i brudzić parapet oraz wszystko dookoła szybko pożałowałam, że dałam się namówić. Natomiast to różowe cudo, które widać poniżej, to pelargonia, która zdobyła moje serce swoim mniej typowym kolorem. Nie była niestety tak wytrzymała, jak jej czerwone odpowiedniki, ale kwitła przepięknie. Sprzedawca nie potrafił mi podać jej nazwy, wiec przed zimą przycięłam ją solidnie i podjęłam próbę przechowania do wiosny. 



PENSTEMON -  nie znałam go wcześniej, ale zobaczyłam w sklepie, zachwyciłam się i postanowiłam spróbować. Podobno jest szansa, ze przeżyje zimę. Zobaczymy.



PLATYCODON - piękna, ale najbardziej niewdzięczna roślina, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Nie udał się w doniczce, nie bardzo się spisywał po przesadzeniu na rabatkę. Dwie rośliny zostały w gruncie na zimę, ale nie obiecuje sobie po nich zbyt wiele.




POZIOMKI - istny cud świata. Całe lato i jesień niestrudzenie kwitły i owocowały w doniczce. Owoce nie były tak smaczne jak te leśne, ale niewątpliwie cieszyły oko. Na jesień przesadziłam je do gruntu i ciekawa jestem jaki będzie tego efekt.





Rabata cienista -  jest to oczywiście nazwa mieszanki nasion. Nie wiadomo było, co z niej wyrośnie i do dziś jest to dla mnie tajemnicą, ponieważ nie znam większości z tych kwiatów (byłabym wdzięczna, gdyby ktoś zdradził mi, jak się nazywa ten biały kwiat z niebieskimi oczkami). Były dobre na początek, ale w tym sezonie raczej już nie powtórzę takiego eksperymentu.




RÓŻA PNĄCA -  moja róża jest kapryśną królową i wymagała więcej pracy niż cała reszta ogródka razem wzięta. Przycinanie, wycinanie dzikich pędów, walka z kolejnymi inwazjami mszyc. Trochę czasu minęło zanim się dowiedziałam, że istnieje coś takiego jak dzikie pędy i odkryłam, które trzeba wyciąć, a które zostawić. Myślę, że w sumie wycięłam znacznie więcej niż trzeba było, ale liczę na to, że królowa mi to wybaczy. A w tym roku chciałabym zobaczyć piękną kompozycję róż, lawendy i powojnika. 








SŁONECZNIKI - kolejny po floksach i malwach ukłon w stronę wiejskiego ogródka. Zasadzone zbyt późno, nie wyglądały tak, jak to sobie wyobrażałam. Poza tym, są strasznie łakome i odbierają przestrzeń życiową innym roślinom, więc będę musiała się dobrze zastanowić, zanim dam słonecznikom kolejną szansę.


 
SMAGLICZKA - późno wysiane nasiona, które dały spektakularny efekt.  Smagliczki pięknie zakryły puste przestrzenie i bardzo długo tworzyły barwną plamę na rabatce. Na pewno wrócą do mojego ogródka w tym roku, ale już w nieco mniejszych ilościach.





STOKROTKI - trawnik wydawał mi się ponury, więc przywiozłam trochę stokrotek z działki pani Zosi, z nadzieją, że rozsieją się po ogródku. Uwielbiam je, bo kwitną cały rok, nawet teraz, w styczniu.



SUNDAVILLE - elegancka dama, którą wkopałam razem z doniczką w ziemię. Na początek obraziła się zrzucając wszystkie kwiaty i pączki, ale później dała się udobruchać. Niestety zaliczyła pierwszy przymrozek, co zakończyło się utratą wszystkich liści. Jako Kopciuszek trafiła w bezpieczne miejsce zimowego odpoczynku i wszystko wskazuje na to, że odzyskuje formę przed następnym sezonem. Ciąg dalszy telenoweli nastąpi.




SURFINIA - należę do tych, którzy głoszą wyższość surfinii nad pelargoniami. Mają piękne kolory, cudownie się rozrastają i nie śmiecą. Są pracochłonne, bo trzeba je regularnie obrywać z przekwitających kwiatów, nawozić i sporo podlewać, bo kochają słońce, ale nie wybaczają przesuszenia. Mój egzemplarz był jednym z ostatnich w sklepie. Kiedy ją kupiłam wyglądała  mizernie, ale udało mi się jeszcze coś z niej wykrzesać.




SZAŁWIA - zanim założyłam ogródek wiedziałam o istnieniu szałwii lekarskiej i znałam szałwię jako przyprawę (która zresztą zbyt rzadko gości w mojej kuchni). Nie miałam pojęcia, że może być także piękną i wdzięczną rośliną ogrodową. Te trzy egzemplarze kupiłam jakby z zaskoczenia, że występują w takiej wersji. Długo były ulubionym miejscem pracowitych pszczół i trzmieli, choć wbrew temu, co przeczytałam w wielu miejscach, ścięcie przekwitniętych kwiatów nie sprawiło, że zakwitły ponownie.  




TRZYKROTKA - ciągle jeszcze muszę zrozumieć naturę tej rośliny. Przywiozłam ja od moich  "teściów-to be". W pierwszym miejscu, w którym ją posadziłam otwierała kwiaty rano i bardzo szybko je zamykała. Myslałam, że jest w cieniu i brakuje jej słońca, ale po przesadzeniu na południową stronę działo się tak samo. Po przekwitnięciu obcięłam ją aż do ziemi. Ciekawa jestem, czy na wiosnę zacznie puszczać nowe pędy, czy trzeba będzie zaczynać z nową sadzonką.



WRZOS (a może wrzosiec - aż tak dobrze na razie się nie znam) - cieszy oczy, kiedy wszystko przekwitnie, a zasuszony jest ozdobą tarasu aż do wiosny. Zostawiam go na zimę w skrzynce, bo na razie nie znalazłam odpowiedniego dla niego miejsca na rabatkach.


Tak w skrócie wyglądał mój debiut w roli ogrodniczki. Jest jeszcze kilka roślin, które nie doczekały się zdjęć: kącik ziołowy z melisą, tymiankiem, oregano, lubczykiem i bazylią (oczywiście większość z nich jednoroczna), miniaturowa forsycja, bukszpany, maleńka trzmielina, wsadzona późną jesienią budleja i kilka miniaturowych iglaków. Z ciekawością czekam, co zima zrobi z moim ogródkiem, ile roślin ją przeżyje i ile cebulek, które pracowicie sadziłam zakwitnie na wiosnę.

2 komentarze:

  1. Zaszalałaś na całego. Pamiętam swoje początki i takie przeświadczenie ,że żadnej roślinie nie mogę przepuścić. Dobrze robisz nasadzając taką różnorodność. Teraz się zorientujesz, które rośliny dobrze się u Ciebie czują . Ja już z wielu nasadzeń zrezygnowałam chociaż niejednokrotnie wdycham tęsknie , gdy widzę piękne okazy u kogoś. Ta pelargonia , o którą pytasz to z pelargonii angielskich. Są one bardziej wrażliwe od tych rabatowych lub bluszczolistnych i najlepiej rosną w słonecznych oknach albo w zacisznym i zadaszonym ale słonecznym miejscu w ogrodzie. Też je uwielbiam a ostatnio przeżywają swój renesans. Ciekawa jestem czy udało Ci się dobrze ją przezimować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Natura szybko weryfikuje moje wybory, zwłaszcza na takim maleńkim kawałku ziemi. Początki były spontaniczne, teraz muszę się 10 razy zastanowić, bo pomysłów mam mnóstwo, ale nie ma już gdzie ich uskuteczniać. Zabawne jest to, że zaczęło się od marzenia o roślinach południowych, a im dłużej się tym ogródkiem zajmuję, tym bardziej zakochuję się w naszych rodzimych.
    Pelargonia ma się znakomicie, wypuściła mnóstwo listków. Teraz czas na wyższy poziom wtajemniczenia, czyli sadzonki. Jesienne mi się nie udały. Jeśli się nie zniechęcę ,spróbuje jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń