Mam za sobą najbardziej kuchennie twórczy tydzień w życiu. W ogródku zrobiłam już wszystko, co na chwilę obecną było do zrobienia i mogę podziwiać pojawiające się po kolei pąki i kolory. Musiałam więc wykorzystać nadwyżkę energii twórczej gdzie indziej. Dzisiaj będzie więc trochę smaków i garść przepisów. Gdybym kiedyś otworzyła miejsce, gdzie można zjeść, tak mogłoby wyglądać moje czerwcowe menu.
Po takim poranku poniedziałek okazał się całkiem znośny. Na tyle, że po powrocie do domu chciało mi się jeszcze zebrać pyszne zielone groszki, których nasiona dostałam w ramach Zielonego Kącika Badawczego i ugotować z nich pyszną zupę. Przepis za zupę krem z zielonego groszku jest szybki i prosty - proporcje na oko. Wystarczy zeszklić cebulkę na maśle, dodać do niej groszek, zalać bulionem (woda też będzie ok) i gotować do czasu aż groszek zmięknie. Następnie dodajemy śmietanę do zup, sól i pieprz do smaku i wszystko miksujemy (trochę groszku warto zostawić w całości do dekoracji). Powstały krem gotujemy jeszcze chwilkę. Zupę podałam ze szczypiorkiem i czipsem z suszonej szynki. A co, niech będzie elegancko.
Większość tygodnia przebiegła pod znakiem śniadanek, na które składa się jogurt, musli i rożnego rodzaju owoce. To akurat zdjęcie z zeszłego roku, ale tak to właśnie wygląda. W roli głównej truskawki, maliny, poziomki, borówki amerykańskie, jagody, czereśnie, albo różne ich kombinacje. Najlepiej połączyć owoce czerwone i ciemne. Mniam.
W sobotę odwiedzili nas znajomi, którzy również lubią eksperymentować w kuchni. Znalazła się więc świetna okazja do wspólnego gotowania i udało nam się razem stworzyć całe menu.
Przystawka: brusketki (wł. bruschette). Ile miejsc i ilu kucharzy, tyle przepisów na nie. Ja robię brusketki wg. przepisu koleżanki z Genui. Są genialne na szybką przekąskę i orzeźwiające. Kromki chleba lub bagietki opieczone na grillu lub w piekarniku (zależnie od sytuacji, w jakiej sie znajdujemy - jak mi się śpieszy, to opiekam je w tosterze) nacieram solidnie ząbkiem czosnku. Na to kładę przygotowane wcześniej zimne pomidory pokrojone w kostkę, doprawione pieprzem, odrobiną soli i oregano, a także pokrojonymi listkami świeżej bazylii i oliwą. Proporcje za każdym razem nieco inne :) Zdjęcia brusketek nie mam, bo zawsze znikają błyskawicznie.
Pierwsze danie: kopytka z bobu z ricottą i miętą. Bób uwielbiam i zazwyczaj jem go ot tak, ugotowany bez żadnych dodatków. Ale tym razem miało być coś ciekawego. Było trochę obaw, bo nikt w naszym gronie nie robił wcześniej kopytek, ale udały się znakomicie. Inspirowałam się tym przepisem, tym razem zachowując proporcje co do grama. Jedynie w dodatku wprowadziliśmy zmiany. Do ciepłego, roztopionego masła dodaliśmy ricottę, tak aby powstał kremowy sos, który dorawiony został solą, sporą ilością pieprzu i posiekanymi listkami mięty.
W Polsce kopytka mogą kojarzyć się z drugim daniem, ale we Włoszech wszelkie makarony, gnocchi, tortellini itp. jada się jako pierwsze danie (podobnie jak zupy), zaś mięso i ryby jako drugie.
Drugie danie: grilowana tilapia w pikantnym sosie czereśniowym. Trochę zwariowany przepis znaleziony na tej stronie. Poniższe zdjęcie również pochodzi z zeszłego roku (co jest tylko dowodem na to, że to wypróbowany przepis, do którego lubię wracać). Tym razem daliśmy duuuużo więcej kolendry, więc sos był czerwono-zielony i bardzo aromatyczny.
Rybę nacieramy solą, pieprzem i dużą ilością zmielonych (świeżo utłuczonych w moździerzu) ziaren kolendry, a następnie grilujemy.
Sos to pomieszane 2 szklanki czereśni, łyżeczka oliwy, 1/2 posiekanej czerwonej cebuli, posiekana papryczka jalapeno (my używamy takiej ze słoiczka i bardzo lubimy pikantne smaki, ale z ilością tego składnika radzę bardzo uważać), łyżka soku z limonki, sól i pieprz oraz pęczek posiekanej kolendry (w oryginalnym przepisie jest natka pietruszki, ale kolendra komponuje się z czereśniami wręcz genialnie). Sos jest wyborny zarówno na surowo, jak i po podgrzaniu, a połączenie smaków naprawdę niesamowite.
Deser: Crumble. To nic innego, jak owoce z cukrem zapieczone pod kruszonką. I najlepiej jeśli są podane z gałką lodów waniliowych. Na poniższym zdjęciu zeszłoroczne crumble z truskawek i rabarbaru. Tym razem wykorzystaliśmy truskawki, jagody i agrest. W smaku rewelacja, ale agrest nie okazał się zbyt dobry do crumble, bo wypłynęło z niego zbyt dużo soku. Lepszy jest jednak rabarbar.
Dziś było nieco skromniej. Postanowiłam wykorzystać cukinię, którą z pewną trudnością, ale jednak samodzielnie wyhodowałam sobie na tarasie.
Podsmażona na oliwie z czosnkiem, cebulą i suszonymi pomidorami, po połączeniu z połową kubeczka ricotty, która została po wczorajszych szaleństwach kulinarnych, dała podstawę pysznego i szybkiego sosu do makaronu.
A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, popołudniu naszła mnie jeszcze ochota na jogurtowe ciasto z owocami. Chciałabym tu wskazać link do oryginalnego przepisu, który wydrukowałam sobie rok temu i często z niego korzystam. Podobnych przepisów są jednak na sieci setki i nie udało mi się go znaleźć. Z góry wiec przepraszam jego autorkę, choć do mojej wersji jak zawsze wkradło się trochę zmian. Lubię go, bo łatwo można podzielić proporcje na pół, a ja ostatnio postanowiłam piec mniejsze ciasta z owocami, ale częściej.
Składniki:
1 kubeczek jogurtu naturalnego (125ml, czyli pół szklanki)
3 kubeczki mąki
2 kubeczki cukru
1 kubeczek oleju roślinnego
4 jajka
3 łyżeczki proszku do pieczenia
owoce świeże lub mrożone
Miksujemy jajka z cukrem, dodajemy olej i jogurt i znowu miksujemy. Następnie dodajemy po trochu mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia. Ciasto przelewamy do foremki, układamy na nim owoce i ewentualnie posypujemy kruszonką. I już. Pieczemy w 175 stopniach 40-60 minut (tzn. wg. przepisu 40, ale ja piekłam 60).
Jeśli jestem tym, co jem, po po tym weekendzie mam się doskonale :) Tylko chyba znowu na początek tygodnia będę cierpieć na niedosyt snu bo niepostrzeżenie zrobił się już poniedziałek.
Zatem dobrej nocy, słonecznego i pysznego kolejnego tygodnia.
Na początek, czyli w poniedziałek o poranku, były resztki z zeszłego weekendu. Zostało mi trochę składników do tarty (czyli szparagi i kozi ser), a przy okazji miałam w lodówce ciasto francuskie. Poskładałam więc wszystko razem i zalałam śmietanką 30% pomieszaną z jednym żółtkiem. Zostawiłam w piekarniku na około pół godziny (zgodnie z instrukcjami z opakowania ciasta francuskiego - oczywiście, że nie potrafię sama go zrobić. Ale kiedyś się nauczę :P). A wszystko to udało mi się zrobić rano przed wyjściem do pracy. Ci, którzy mnie znają i wiedzą jaki ze mnie śpioch zrozumieją, że z mojej strony był to nie lada wyczyn.
Po takim poranku poniedziałek okazał się całkiem znośny. Na tyle, że po powrocie do domu chciało mi się jeszcze zebrać pyszne zielone groszki, których nasiona dostałam w ramach Zielonego Kącika Badawczego i ugotować z nich pyszną zupę. Przepis za zupę krem z zielonego groszku jest szybki i prosty - proporcje na oko. Wystarczy zeszklić cebulkę na maśle, dodać do niej groszek, zalać bulionem (woda też będzie ok) i gotować do czasu aż groszek zmięknie. Następnie dodajemy śmietanę do zup, sól i pieprz do smaku i wszystko miksujemy (trochę groszku warto zostawić w całości do dekoracji). Powstały krem gotujemy jeszcze chwilkę. Zupę podałam ze szczypiorkiem i czipsem z suszonej szynki. A co, niech będzie elegancko.
Większość tygodnia przebiegła pod znakiem śniadanek, na które składa się jogurt, musli i rożnego rodzaju owoce. To akurat zdjęcie z zeszłego roku, ale tak to właśnie wygląda. W roli głównej truskawki, maliny, poziomki, borówki amerykańskie, jagody, czereśnie, albo różne ich kombinacje. Najlepiej połączyć owoce czerwone i ciemne. Mniam.
W sobotę odwiedzili nas znajomi, którzy również lubią eksperymentować w kuchni. Znalazła się więc świetna okazja do wspólnego gotowania i udało nam się razem stworzyć całe menu.
Przystawka: brusketki (wł. bruschette). Ile miejsc i ilu kucharzy, tyle przepisów na nie. Ja robię brusketki wg. przepisu koleżanki z Genui. Są genialne na szybką przekąskę i orzeźwiające. Kromki chleba lub bagietki opieczone na grillu lub w piekarniku (zależnie od sytuacji, w jakiej sie znajdujemy - jak mi się śpieszy, to opiekam je w tosterze) nacieram solidnie ząbkiem czosnku. Na to kładę przygotowane wcześniej zimne pomidory pokrojone w kostkę, doprawione pieprzem, odrobiną soli i oregano, a także pokrojonymi listkami świeżej bazylii i oliwą. Proporcje za każdym razem nieco inne :) Zdjęcia brusketek nie mam, bo zawsze znikają błyskawicznie.
Pierwsze danie: kopytka z bobu z ricottą i miętą. Bób uwielbiam i zazwyczaj jem go ot tak, ugotowany bez żadnych dodatków. Ale tym razem miało być coś ciekawego. Było trochę obaw, bo nikt w naszym gronie nie robił wcześniej kopytek, ale udały się znakomicie. Inspirowałam się tym przepisem, tym razem zachowując proporcje co do grama. Jedynie w dodatku wprowadziliśmy zmiany. Do ciepłego, roztopionego masła dodaliśmy ricottę, tak aby powstał kremowy sos, który dorawiony został solą, sporą ilością pieprzu i posiekanymi listkami mięty.
W Polsce kopytka mogą kojarzyć się z drugim daniem, ale we Włoszech wszelkie makarony, gnocchi, tortellini itp. jada się jako pierwsze danie (podobnie jak zupy), zaś mięso i ryby jako drugie.
Drugie danie: grilowana tilapia w pikantnym sosie czereśniowym. Trochę zwariowany przepis znaleziony na tej stronie. Poniższe zdjęcie również pochodzi z zeszłego roku (co jest tylko dowodem na to, że to wypróbowany przepis, do którego lubię wracać). Tym razem daliśmy duuuużo więcej kolendry, więc sos był czerwono-zielony i bardzo aromatyczny.
Rybę nacieramy solą, pieprzem i dużą ilością zmielonych (świeżo utłuczonych w moździerzu) ziaren kolendry, a następnie grilujemy.
Sos to pomieszane 2 szklanki czereśni, łyżeczka oliwy, 1/2 posiekanej czerwonej cebuli, posiekana papryczka jalapeno (my używamy takiej ze słoiczka i bardzo lubimy pikantne smaki, ale z ilością tego składnika radzę bardzo uważać), łyżka soku z limonki, sól i pieprz oraz pęczek posiekanej kolendry (w oryginalnym przepisie jest natka pietruszki, ale kolendra komponuje się z czereśniami wręcz genialnie). Sos jest wyborny zarówno na surowo, jak i po podgrzaniu, a połączenie smaków naprawdę niesamowite.
Deser: Crumble. To nic innego, jak owoce z cukrem zapieczone pod kruszonką. I najlepiej jeśli są podane z gałką lodów waniliowych. Na poniższym zdjęciu zeszłoroczne crumble z truskawek i rabarbaru. Tym razem wykorzystaliśmy truskawki, jagody i agrest. W smaku rewelacja, ale agrest nie okazał się zbyt dobry do crumble, bo wypłynęło z niego zbyt dużo soku. Lepszy jest jednak rabarbar.
Dziś było nieco skromniej. Postanowiłam wykorzystać cukinię, którą z pewną trudnością, ale jednak samodzielnie wyhodowałam sobie na tarasie.
Podsmażona na oliwie z czosnkiem, cebulą i suszonymi pomidorami, po połączeniu z połową kubeczka ricotty, która została po wczorajszych szaleństwach kulinarnych, dała podstawę pysznego i szybkiego sosu do makaronu.
A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, popołudniu naszła mnie jeszcze ochota na jogurtowe ciasto z owocami. Chciałabym tu wskazać link do oryginalnego przepisu, który wydrukowałam sobie rok temu i często z niego korzystam. Podobnych przepisów są jednak na sieci setki i nie udało mi się go znaleźć. Z góry wiec przepraszam jego autorkę, choć do mojej wersji jak zawsze wkradło się trochę zmian. Lubię go, bo łatwo można podzielić proporcje na pół, a ja ostatnio postanowiłam piec mniejsze ciasta z owocami, ale częściej.
Składniki:
1 kubeczek jogurtu naturalnego (125ml, czyli pół szklanki)
3 kubeczki mąki
2 kubeczki cukru
1 kubeczek oleju roślinnego
4 jajka
3 łyżeczki proszku do pieczenia
owoce świeże lub mrożone
Miksujemy jajka z cukrem, dodajemy olej i jogurt i znowu miksujemy. Następnie dodajemy po trochu mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia. Ciasto przelewamy do foremki, układamy na nim owoce i ewentualnie posypujemy kruszonką. I już. Pieczemy w 175 stopniach 40-60 minut (tzn. wg. przepisu 40, ale ja piekłam 60).
Na finał tego smakowitego tygodnia, dostałam dziś od pani Zosi wiadereczko czerwonych porzeczek. Cóż mogłam z nimi zrobić w niedzielny wieczór, po tym ciągłym kuchmaceniu i jedzeniu, jeśli nie dżem. A jeśli już jesteśmy przy dżemie - jeden ze słoiczków dżemu truskawkowego, który zrobiłyśmy tydzień temu z Anią okazał się wyśmienitym dodatkiem do omletu biszkoptowego na dzisiejsze śniadanie.
Jeśli jestem tym, co jem, po po tym weekendzie mam się doskonale :) Tylko chyba znowu na początek tygodnia będę cierpieć na niedosyt snu bo niepostrzeżenie zrobił się już poniedziałek.
Zatem dobrej nocy, słonecznego i pysznego kolejnego tygodnia.
A ja tu zaglądam beż śniadania i aż mnie skręca. Bobowe kopytka chyba pójdą na pierwszy rzut. Oczywiście zanim mi się bób ugotuje to zjem jogurt z musli i owocami . Ja dodaję jeszcze troszkę miodu. To najpyszniejsze śniadania pod słońcem .Jestem pod wrażeniem cukinii na tarasie. Moje w tym roku jeszcze nie owocują bo pierwszy zasiew zjadły mi ślimaki i dosiewałam .
OdpowiedzUsuńTeraz się zastanawiam czemu sama nie wpadłam na to, że by dodać miodu. Będzie do wypróbowania jutro rano. Z cukinią były przeboje bo bardzo dużo kwiatów i zawiązków owoców opadło i jak na razie udał się tylko ten jeden. Wyczytałam, że to reakcja na niedobory wody, co jest dość zabawne, bo w zeszłym roku cukinia mi padła z powodu jej nadmiaru :) M am nadzieję, że batalię ze ślimakami wygrywasz..
UsuńJa to bym tą zupę krem wciągnęła, ale mój cały groszek zniknął w pewnym małym brzuszku ;) I normalnie zazdrość mnie skręciła, jak napisałaś o braku prac ogrodowych. U mnie zatrzęsienie a ostatnio pogoda staje mi ciągle na drodze. Tyle, że przynajmniej robale chwilowo dopuściły :D
OdpowiedzUsuńTak się właśnie zastanawiam, czy jakbym teraz dosiała trochę groszków, to zdążyłyby w tym sezonie, bo bardzo się w nich rozsmakowałam. Mały ogródek ma swoje zalety, ale za to robale ostatnio wpadły na jego trop. A najgorsze jest to, że często nie mam pojęcia co jest pożyteczne, a co nie. No i nie mam serca się z nimi rozprawiać, bo może jednak niewinne... :) Czekam na jakieś fotki u Ciebie Aniu, bo pewnie co może to rośnie jak na drożdżach.
UsuńOoooo mamusiu!!!!
OdpowiedzUsuńAle się smakowicie zrobiło. Zdecydowanie dodaję tego posta do zakładek i będę eksperymentować. Na pierwszy rzut chyba pójdą "bobiane" kopytka... :)
Kombinuj i eksperymentuj :) Będzie pyyyysznie. "Bobiane" kopytka tak mi zasmakowały, że kilka dni po tej uczcie znowu się na nie skusiłam. Fajnie smakują też z sosem serowym - wystarczy ulubiony żółty ser rozpuścić w podgrzanej śmietance.
Usuń