sobota, 24 stycznia 2015

Sereno è...

Dawno dawno temu (bo nie było mnie jeszcze na  świecie), w 1974 roku, na festiwalu w Sopocie wystąpił Drupi z piosenką Sereno è. Dziś w Polsce mało kto tę piosenkę pamięta, ale ja od kilku dni nie mogę przestać jej nucić. Jakoś tak się dziwnie poskładało, że ostatnio ciągle wpadały mi w ręce artykuły, wywiady i książki, których głównym tematem są z jednej strony szczęście, z drugiej perfekcjonizm i zarządzanie czasem. Nie mogę uwierzyć ile razy w ciągu kilku tygodni, w różnych kontekstach, natknęłam się na słowa "tu i teraz". Ostatnio spodobało mi się stwierdzenie Jolanty Berezowskiej, że trzeba sobie czasem pozwolić na to, żeby pobyć i potrwać bez celu i bez działania, zupełnie jak kot, który obserwuje świat bez poczucia, że trzeba coś z tym zrobić. Dla mnie jako perfekcjonistki, która do zbyt wielu sytuacji stara się podchodzić proaktywnie, branie przykładu z kota jest... pouczające. Na dodatek zaczęłam czytać "Przekleństwo perfekcjonizmu. Dlaczego idealnie nie zawsze oznacza najlepiej" Malwiny Huńczak. Jak dla mnie objawienie. Kto cierpi na perfekcjonizm i przeczyta choćby spis treści zrozumie o co mi chodzi... 



 
I tak jakoś ten styczeń mi upłynął na rozważaniach natury filozoficznej. Mam wrażenie, że ostatni raz kiedy tyle myślałam "o życiu" miał miejsce kiedy byłam nastolatką. To trochę takie uczucie jakby jakiś kanał w mojej głowie zaczął ponownie odbierać po bardzo długiej przerwie :) A co ma do tego Drupi ze swoim przebojem? Już śpieszę z wyjaśnieniami. Od momentu, w którym zrozumiałam zasadę działania hedonistycznej adaptacji, staram się skupiać na "tu i teraz" i bacznie zwracam uwagę na "chwilówki". Możecie wierzyć lub nie, ale to naprawdę działa. Wbrew ciemnościom, które spowiły smogiem Kraków, styczeń tego roku, okazał się więc dla mnie wyjątkowo pogodnym miesiącem. Sereno po to włosku pogodny albo pogodnie. Ale też jasny albo spokojny. I Drupi śpiewa m.in. o tym jak to pogodnie jest zostać trochę dłużej w łóżku, czekając aż ukochana przygotuje kawę, wspominać jak pierwszy raz wsiadła z nim na motor, i kiedy to ona prowadziła, co zakończyło się w rowie :) Nie będę tłumaczyć reszty, żeby pozostawić nutkę tajemnicy co do dalszej części tekstu... Sęk w tym, że stary dobry hit Drupiego świetnie się wpisuje w mój styczniowy stan ducha, więc nucę sobie ten kawałek nieznośnie często.

Sereno è
Rimanere a letto ancora un po'
E sentirti giù in cucina che
Gia prepari il mio caffè
E far finta di dormire
Per tirarti contro me.

Sereno è
Ricordare il primo giorno che
Sei salita sulla moto mia
Noi due soli senza compagnia
E la volta che hai guidato tu
Dentro al fosso a testa in giù...

Sereno è
Scivolare dentro il mare e poi
Senza il peso dei pensieri miei
Giù nel buio la conferma che
Lassù in alto sempre tu ci sei
Che alla luce aspetti me.

Sereno è
Dare un calcio ai grattacapi e poi
Con un bacio fare pace noi
E sentirmi come tu mi vuoi
Raccontarti un sacco di bugie
Per poi ridere di te!




***


Nosiłam się z zamiarem napisania, że chyba wiosna do nas zawitała, a ja ciągle chcę zimy i śniegu. Nawet mi się udało w piątek zrobić trochę ogródkowych zdjęć na potwierdzenie tej tezy.


Nie mam pojęcia co to za cebulka, ani tym bardziej co robi na powierzchni ziemi.

Tu też jakieś niekontrolowane przejawy nowego życia

Jest już pierwszy przebiśnieg


Fenomenu ciąg dalszy. Nie zdążyłam wyciągnąć cebulek/kłączy (?) ostatniego anemona ze skrzynki, bo ziemia była już tak zmarznięta, że nic się nie dało zrobić. Potem zapomniałam, a tu znowu niespodzianka...

Zresztą anemony posadzone zeszłej wiosny w gruncie też się obudziły.

Pierwiosnki od grudnia bez zmian


Stokrotki kwitną przez dwanaście miesięcy

Wyniosłam szałwię lekarska na zimną klatkę schodową, żeby mieć jeszcze trochę listków do gotowania. Najpierw prawie padła, ale zaczyna odzyskiwać wigor. 

Jakieś zabłąkane cebulki, przypadkowo odłożone do doniczki po trawie cytrynowej, która miała zostać wyrzucona.

To była przepiękna fuksja od Margaretki. Wygląda na to, że jeszcze żyje.

Agapantom, które nie chciały w tym roku kwitnąć, najpierw zżółkły wszystkie liście. Kiedy je usunęłam, rośliny zaczęły rosnąć jak szalone. Czy ktoś się na agapantach zna? Podobno powinny mieć płytką doniczkę. 

Miniaturowa brzoskwinia chyba zamierza zakwitnąć.


Niektórzy już o Wielkanocy przebąkują, a sklepy zapełniły się podpędzonymi hiacyntami, krokusami, szafirkami, pierwiosnkami, narcyzami i tulipanami. Kusiło mnie żeby sobie takie cudeńka sprawić, ale doszłam do wniosku, że jak się na nie napatrzę, to potem prawdziwa wiosna nie będzie już tak bardzo cieszyć. Więc zamiast tego zmieniłam świąteczne dekoracje na takie bardziej zimowe. Wszystko we właściwym czasie. 




Potrzeba matką wynalazku. Został mi kosz po tarasowych cyklamenach, które nie przeżyły mrozu, a jabłka w markecie sprzedawali w tak wielkich workach, że nie wiadomo było co z nimi robić. No więc wyszła taka nieplanowana dekoracja salonu.



Tymczasem dziś znów zrobiło się biało. I całe szczęście.  Podsuszona choinka którą wystawiłam "na chwilę" (czyli zanim jej nie wyrzucimy) na taras, zyskała piękne śniegowe wdzianko, więc jej zesłanie jak na razie zostało odroczone.





***



Aha, a jeśli chodzi o szycie, udaje mi się utrzymać ścieg w linii prostej. No powiedzmy...







wtorek, 6 stycznia 2015

Hedonistyczna adaptacja, czyli o poszukiwaniu szczęścia

Wyczytałam dzisiaj w gazecie o kobiecym zdrowiu (taką to sobie lekturę sprawiłam na dobry początek roku), że w odróżnieniu od wielu innych rzeczy w naszym życiu, na szczęście wpływ ma raczej ilość niż jakość. Brzmi kontrowersyjnie, prawda? Okazuje się jednak, że na nasze poczucie szczęścia największy wpływ mają "chwilówki". Codzienne, małe przyjemności, najlepiej różnorodne, czynią nas szczęśliwszymi niż jedna duża, nawet taka wyczekana i wymarzona. Im więcej, im częściej tym lepiej. Tak naprawdę wszystkie uszczęśliwiają nas tylko na chwilę, bo bardzo szybko przyzwyczajamy się do zmian, zwłaszcza tych pozytywnych. Naukowcy twierdzą, że jesteśmy tak zaprogramowani, że nie możemy długo wytrzymać "na haju" i nazywają to brutalistycznie hedonistyczną adaptacją (podążając tropem tego "poetyckiego" określenia trafiłam na bardzo ciekawy blog Gdybym dorosła, który gorąco Wam polecam)
Dobre słowo, zachód słońca, pierwsza łyżeczka pysznego deseru, fajna piosenka usłyszana w drodze do pracy, pierwszy śnieg, ciasto, które tym razem nie okazało się zakalcem, uśmiech nieznajomego na ulicy, pogłaskanie psa sąsiadów... Jest tyle drobiazgów które poprawiają nam samopoczucie. Wystarczy je zauważać, by częściej czuć się szczęśliwym. A że często w pogoni za czymś większym, ważniejszym, ładniejszym, mądrzejszym, odpowiedniejszym... albo nie wiadomo za czym... umykają nam te drobne klejnociki, to z tym naszym szczęściem różnie to bywa.

Dziś mija rok od kiedy zaczęłam przygodę z blogowaniem. Nigdy o tym nie wspominałam, ale tak naprawdę decyzja o tym, żeby zacząć pisać była inspirowana nie tylko blogami Maszki i Kasi oraz ogródkowymi eksperymentami. Była przede wszystkim kolejnym krokiem w procesie uświadamiania sobie, że jeśli nie znajdę sposobu na to, żeby coś zmienić w szalonym pędzie dni, które niemal w całości wypełniała praca, to na pewno nie doprowadzi mnie to do niczego dobrego. I takie było noworoczne postanowienie na 2014: żyć trochę wolniej, znaleźć odskocznię od pracy i czas na myślenie, dostrzegać zmieniające się pory roku i drobne cuda natury wokół mnie, żyć chwilą, wolniej, tu i teraz... 
Tytuł tego bloga stał się moim mottem i przypominajką. Pisanie nieraz przywracało mnie do pionu, zmieniało bieg moich myśli. Siadałam przed komputerem wkurzona, gotowa wyrzucić z siebie całą nagromadzoną złość, frustrację i stres, ponarzekać i pomarudzić, a kończyłam pisząć o czymś zupełnie innym, będąc myślami już zupełnie gdzie indziej. Jakkolwiek by to nie brzmiało, blogowanie podziałało terapeutycznie. Nie wierzyłam, że ktokolwiek będzie tu zaglądał i nie przypuszczałam że poznam tyle osób, które staną się dla mnie naprawdę ważne. Dziękuję Wam z całego serca, że jesteście i zostawiacie po sobie ślad, za to, czego cały czas się od Was uczę, za mądre rady i ciepłe słowa. Przez te 12 miesięcy, także dzięki Wam, dużo zmieniło się na lepsze.  W tym roku nie będzie postanowień (no może poza tą nauką szycia na maszynie, ale moja mama twierdzi, że na to nie potrzeba całego roku), a tylko jedno marzenie, które ciągle, uparcie nie chce się spełnić. Nie zdradzę jakie, ale proszę trzymajcie kciuki. Może z pomocą Waszej pozytywnej energii w tym roku wreszcie się uda... 



PS. Podobno obcowanie z naturą to jedna z niewielu rzeczy, które nie poddają się hedonistycznej adaptacji. Czyli Chińczycy mieli racje twierdząc: Chcesz być szczęśliwy jeden dzień - upij się, chcesz być szczęśliwy tydzień - ożeń się, chcesz być szczęśliwy całe życie - zostań ogrodnikiem.