Wreszcie udało mi się troszkę ogarnąć rzeczywistość po powrocie z urlopu. W ramach pourlopowego sprzątania przyszedł wreszcie czas na pożegnanie z... krokusami w śniegu, które dzielnie i wytrwale witały was na moim blogu, pokazując siłę budzącej się wiosną przyrody. Mam ogromny sentyment do tego zdjęcia i jakoś nie mogłam się z nim pożegnać. Ciszę się więc, że akurat teraz ogłoszony został konkurs Flower Power, gdzie tematem przewodnim jest bogactwo i siła kwiatów.
Tymczasem obiecałam wam garść wspomnień z Hiszpanii. Jest ich sporo, więc zdecydowałam się skupić głównie na ogrodach i przyrodzie Andaluzji. Resztę zostawiam Lubemu i... uzbrajam się w cierpliwość. Zacznijmy od rozgrzewki. Gdzie mogliśmy się wybrać pierwszego dnia, zaraz po przylocie do rozżarzonej słońcem Hiszpanii? Pewnie większość turystów pomknęłoby na plażę, my postanowiliśmy poszukać ukojenia w ogrodzie botanicznym. Jardín Botánico Histórico La Concepción w Maladze założony został w połowie XIX wieku przez brytyjską arystokratkę i jej hiszpańskiego męża, którzy postanowili stworzyć tam tropikalny las. Do dziś jest to jeden z nielicznych ogrodów tego typu w Europie. Jeden z jego motywów przewodnich to "W 80 drzew dookoła świata", a ilość oraz różnorodność drzew jest naprawdę imponująca. Ale doceniłam to dopiero po objechaniu sporego kawałka Andaluzji i zmęczeniu monotonnym, bardzo ubogim w roślinność krajobrazem. W ogrodzie botanicznym skupiłam się więc oczywiście na kwiatach.
Radość dla oczu - morze agapantów. W Andaluzji są bardzo popularne i widać, że czuja się tam świetnie. A czy mój kiedykolwiek zakwitnie? |
Gdyby ktoś się zastanawiał jak wygląda kwiat lotosu. |
Prawie jak jabłka pod jabłonką. |
Długie, hibiskusowe alejki. |
Największe niespodzianki i najpiękniejsze pejzaże tworzy jednak niszcząca i jednocześnie tworząca siła natury. Przekonaliśmy się o tym dość szybko w parku Torcal de Antequera, gdzie spacer wąwozem między skalnymi grzybami, a może raczej "stosami kamiennych poduszek" dostarczył nam niezapomnianych wrażeń. Zdjęcia nie oddają efektu nawet w połowie.
Ponieważ na co dzień pracujemy w biurze i prowadzimy (niestety) siedzący tryb życia postanowiliśmy na wakacjach zażyć trochę ruchu. Wybraliśmy się więc na przejażdżkę 38-kilometrowa ścieżką rowerową znaną jako Via Verde de la Sierra. Ścieżka to bardzo skromne określenie tej malowniczej trasy, która w oryginalnym planie miała być trasą... kolejową. Z pierwotnego założenia pozostało około 30 tuneli wydrążonych w górach, kilka malowniczych wiaduktów i zrujnowane stacje. Aż się nie chce wierzyć, że ktoś zrobił tak ogromną inwestycję i porzucił ją w połowie realizacji. Czyżby bezmyślne wydawanie środków unijnych? Okazuje się, że jednak nie. Monumentalna inwestycja realizowana była w latach 1920-30, a następnie została porzucona. Dopiero po 1990 udało się uratować ją od ruiny i zamienić w niezwykłą atrakcję turystyczną. Na trasie znajduje się miejsce, które zamieszkuje jedna z największych w Europie kolonii sępów. Widok ogromnego stada sępów krążących kilkaset metrów nad naszymi głowami wzbudza respekt. Nie mogliśmy się napatrzeć, więc przystanek w tym miejscu trwał zdecydowanie za długo. Może dlatego woda skończyła nam się na długo przed zakończeniem wycieczki, a moja skóra mimo, że chroniona kremem z filtrem 50, wymagała wieczorem ratunku. Nie wolno lekceważyć ponad 40-stopniowych upałów.
A to kolejny sprawca przedłużającego się przystanku. "Polowaliśmy" na niego ponad pół godziny. |
Gdzie rzeka, tam życie. I oleandry. |
Pierwszy etap andaluzyjskiej wycieczki zakończyliśmy w górach, podziwiając słońce zachodzące dopiero około 22.
Ciąg dalszy nastąpi :)