sobota, 24 grudnia 2016

Spokojnych Świąt

Kochani,
Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam wszystkiego, co w życiu najcenniejsze, dużo zdrowia, miłości, radości i... świętego spokoju; w Nowym Roku zaś wszelkiej pomyślności oraz pokoju i spokoju w kraju i na świecie.
Aga














środa, 30 listopada 2016

Wspomnienie warzywnika

Pisał się ten post prawie dwa miesiące. Temat był, zdjęcia przygotowane, ale jakoś nie mogłam go posklejać. Można by zwalić na okoliczności, na tzw. przeciwności losu, choroby, brak czasu, powątpiewanie w sens pisania... Pewnie jeszcze trochę wymówek by się znalazło. A tak naprawdę to chyba rzecz w tym, że nie mogłam się zdecydować jak ten warzywnik ugryźć. Aż w końcu pod wpływem zauroczenia śnieżnymi widokami za oknem, które od kilku dni cieszą mnie jak małe dziecko, doszłam do wniosku, że teraz albo nigdy, bo za chwilę trzeba będzie o świętach pisać. Pora na takie tematy nietypowa, ale jak miło powspominać.
Może jeszcze pamiętacie, że zeszłej jesieni nastąpiło trzecie podejście do tematu. To miała być ostatnia wersja warzywnika, olśniewający efekt przez cały sezon.  Wyszło... tak na 50% i już wiadomo, że na wiosnę będzie podejście czwarte, a w zimie trzeba obmyślić nowy plan. Okazało się, że założyliśmy świetny warzywnik, ale tylko na lato. 

Gdyby nie to, że rozsada kilka tygodni za późno trafiła do gruntu, do końca sierpnia miałabym naprawdę duże zbiory. Uprawa współrzędna, przyjazne sobie rośliny w pobliżu, unikanie niepożądanego sąsiedztwa i wyszło na to, że z trzech niewielkich podniesionych rabatek można się w sezonie całkiem nieźle najeść. Najbardziej zaskoczył mnie w tym roku bób i groszek cukrowy. Świetnie udały się wczesne sałaty, nieźle wyszły korzeniowe (buraczki, marchewka, pietruszka, cebula i czosnek).



Groszkowy urodzaj w wielkim mieście



Bób jak z obrazka


Na barszczyk wystarczyło




Własna marchewka po hipstersku (czyli idealna na nocne Polaków rozmowy przy hummusie)


Nasturcja najlepszym przyjacielem warzywnika
 
Kiedyś tam sypnęłam kilka nasion rumianku i zapomniałam. Lubię takie niespodzianki.
 
Przesadzone na nowe miejsce truskawki rozpieściły nas czerwcowym urodzajem. Poziomki trochę się nie mogły ogarnąć, ale jak już przywykły do nowego miejsca to owocowały do pierwszych przymrozków. Maliny co prawda nie rosną na podwyższonych rabatkach, ale tuż obok, więc zaliczam je do warzywnikowej rodzinki. Po tym jak zrozumiałam, że w okresie owocowania potrzebują wody, z moich kilku krzaczków zbierałam je tygodniami, średnio pół litra dziennie. I nikt mi nie powie, że może być coś lepszego na letnie śniadanie niż maliny i truskawki prosto z krzaczka.








Niestety wszystko co nie zdążyło u mnie dojrzeć przed wrześniem (m.in. papryczki i bakłażany, cukinie i część pomidorów, a także wysiane na jesienny zbiór sałaty, jarmuż i szpinak) zakończyło żywot dość marnie z powodu braku słońca schowanego jesienią za sąsiadującym z nami od południa budynkiem. Zostałam mistrzem obserwacji wędrówki słońca po niebie, jego wysokości i kąta padania światła. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy - warzywnik w cieniu nie może się udać. Cukinie kwitły spektakularnie (można by się doktoryzować na temat kwiatów męskich i żeńskich), co jakiś czas zawiązywały owoce, ale prawie wszystkie odpadały po osiągnięciu około 5cm. Rozmiar nadający się do czegokolwiek osiągnęła cała jedna, nie mówcie mi więc o tonach cukinii, które wyrzucacie na kompostownik.








Bakłażan w gruncie to spektakularna porażka. Coś tam próbował, ale bez efektów. Papryczki troszkę pokwitły, jakieś tam owoce zawiązały, ale było za późno i za zimno dla nich. W desperacji w październiku przeniosłam jedną z nich do doniczki do domu i tak sobie stoi koło grzejnika w ramach eksperymentu. Prezentuje sobą obraz nędzy i rozpaczy, ale fakt, że ciągle rośnie i pojawiający się od kilku dni czerwony kolor sugerują, że to właśnie ciepła najbardziej jej brakowało.


No i tyle pożytku z bakłażana w gruncie

Zimowa papryczka znad grzejnika


Na szczęście ogrodowi przyjaciele są od tego, żeby mnożyć szczęście przez dzielenie plonów. W związku z tym moja papryczkowa klęska została zrekompensowana spektakularnym sukcesem Ankhi z dostawą do rąk własnych. Co zresztą skończyło się nocnym konsumowaniem marchewki z hummusem przy dźwiękach przebojów lat 90-tych. I przy winie oczywiście.



No więc co z tym planem na warzywnikowe podejście numer cztery? Pomysł, jak to bywa z najlepszymi pomysłami, narodził się przypadkiem. Najlepsze sadzonki pomidorów wsadziłam do gruntu i porozdawałam. Zostało mi trochę takich zmarniałych i umęczonych, ale nie miałam serca, żeby je wyrzucić. Wsadziłam więc te resztki do tarasowej skrzynki, która chwilowo stała pusta po usunięciu wiosennych bratków, podlałam biohummusem i zostawiłam. A potem podziały się cuda. Sadzonki w gruncie coś tam owocowały, ale niemrawo, z całej Polski dochodziły sygnały o zarazie pożerającej kolejne krzaczki pomidorów, a moje sieroty ze skrzynki oszalały i owocowały, owocowały, owocowały...





W sumie zebrałam z tej skrzynki kilka kilogramów pomidorów i wyciągnęłam wnioski: warzywnik na taras! Tam jest u mnie słońce, tam będą plony. Tyle jeśli chodzi o pomysł, a jak to będzie wyglądać jeszcze nie wiem. Nabrałam ochoty na udowodnienie, że warzywnik może być piękny i nie tylko karmić, ale też zdobić. A inspirację nieoczekiwanie znalazłam we wrześniu w jednym z pensjonatów nad morzem, gdzie ktoś wpadł na pomysł połączenia warzywnika i tarasu wypoczynkowego dla gości. Zdjęcia może nie powalają, bo robione komórką przy kiepskim świetle, a do tego warzywnik jest już solidnie przetrzebiony, ale pomysł jest.










Na szczęście idzie zima, więc będzie mnóstwo czasu, żeby coś wymyślić.

czwartek, 6 października 2016

Byliny i spółka

Tyle się rozpisywałam o planowaniu i sadzeniu bylinowej rabaty, że wypadałoby wreszcie pokazać wam, co  z tego wszystkiego wynikło - Margaretko, dziękuję za ponaglenie ;). Za oknem plucha i zimno, rośliny tracą urodę pod naporem deszczu, więc to chyba dobry moment, żeby wirtualnie pospacerować po skąpanym w słońcu ogródku i przypomnieć sobie spędzone w nim upojne popołudnia.


Gościu siądź pod mym liściem, albo raczej pośród mych kwiatów :)





Byliny przez pewien czas przytłoczone były nieplanowanym wiosennym sukcesem naparstnic i trochę czasu zajęło zanim się rozrosły. Na dłuższą metę ogromne liście naparstnic nie wyrządziły im jednak krzywdy, więc w przyszłym roku zamierzam powtórzyć to rozwiązanie. Naparstnice same się wysiały, a ja tylko porozsadzałam siewki. Jest ich tyle, że już zaczęłam rozdawać sąsiadkom.


Na przełomie maja i czerwca, kiedy znikają już tulipany, czosnki i naparstnice to idealny duet na rabatę

Jeszcze lepiej jeśli tworzą trio z ostróżkami


Oczywiście nie wszystko poszło zgodnie z rozrysowanym jesienią planem. Niektóre byliny okazały się za wysokie na przód rabaty (przetaczniki giganty od Margaretki i astry Marcinki), albo po prostu za wielkie. Musiałam pożegnać się z łubinem, a odętki i hyzop trzeba było związać, a potem przyciąć. Niektóre byliny ginęły na tyłach rabaty (jeżówki i pysznogłówki). Penstemony same gdzieś się straciły; wygląda na to, że nie przetrzymały zimy. Podobnie większość szałwii, na których miejsce posadziłam heliotropy i cudowną jednoroczną szałwię Luna z rozsady. Szałwia muszkatołowa z nasionek od Maszki zaskoczyła mnie tym, że kwitnie dopiero w drugim roku. Malwy na całego zaatakowała rdza i prawie w ogóle nie zakwitły. Liście orlików rozrosły się do nieprzyzwoitych rozmiarów i część trzeba było wyrwać. Floksy trochę poprzesadzałam, żeby rosły w zwartej grupie, a ostróżki oczywiście trzeba było solidnie podeprzeć. Przepiękny kłosowiec doprowadził mnie do rozpaczy, kiedy odkryłam, że wszędzie są setki jego siewek. Z bólem serca musiałam się go pozbyć, a siewki usuwam regularnie do dzisiaj i coś mi się zdaje, że w przyszłym roku ciągle będzie ich sporo. Wspaniała roślina, ale niestety nie do mini-ogródka. Dosadziłam za to rozchodniki i kilka białych jeżówek.
Krótko mówiąc sporo czasu spędziłam na komponowaniu rabaty na nowo i przesadzaniu roślin, często kiedy zaczynały już kwitnąć. To oczywiście sprawiło, że straciły sporo kwiatów, ale uznałam, że trzeba to zrobić raz a dobrze. Byliny jak to byliny wymagały usuwania przekwitniętych kwiatów, ale dzięki temu prawie wszystkie zakwitły dwa razy. Efekt był niesamowity, bo non stop od wczesnej wiosny na rabacie było kolorowo.


Trochę kwitnącego bałaganu na początek

Hyzop od Margaretki i lawenda

Jedyna szałwia (z 5!), która przetrwała zimę

Przetacznik gigant od Margaretki, tutaj jeszcze z przodu rabaty.

Hyzop świetnie komponuje się z jeżówką

Jeżówka upolowana w zeszłym roku na wystawie Zieleń to Życie

Bardzo polubiłam białe jeżówki

Heliotrop z własnej rozsady

Przetacznik i szałwia Luna. Kwiaty tej jednorocznej szałwii utrzymują się wiele tygodni i w sumie kwitnie nieprzerwanie przez kilka miesięcy. Warto mieć ją w ogródku.

Przetacznik

Werbena patagońska (trochę z rozsady i trochę samosiejek)

Ostróżka przywieziona z zeszłorocznej wystawy Zieleń to Życie kwitnie po raz drugi

Jesienna rabata bylinowa



Pysznogłówka 2 w 1


Jeżówka Southern Belle na początku kwitnienia

Jeżówka Southern Belle w kolejnej fazie kwitnienia




Lawenda, róża i daleko w tle jeżówka Secret Romance



W słoneczne dni ogródek pełen był trzmieli, pszczół i motyli. Musze jednak zadbać o równowagę kwiatów pojedynczych i pełnych, bo te drugie choć piękne, nie dostarczają owadom pokarmu. Dobrze było to widać na przykładzie jeżówek.






Budleja


Jak co roku pod koniec lata regularnie zaczął odwiedzać nas "polski koliber", czyli fruczak gołąbek. Zrobiłam mu kilkadziesiąt zdjęć. Większość z nich zupełnie do niczego. Wierzę, że to jedno udane ciągle przede mną.


Fruczak gołąbek. Nie bez powodu rodzina tych motyli nazywa się zawisakowate.



W tym roku zrobiłam też małe przemeblowanie na rabacie z drugiej strony. Przede wszystkim rosnące tam astry przeniosłam w inne miejsce, żeby lepiej wyeksponować hortensje. Warto było przyłożyć się do okrycia ich na zimę, bo kwitły naprawdę obficie, a ich kwiaty jeszcze długo będą ozdobą ogródka.










Odkryciem tego roku były dla mnie miniaturowe cynie wypatrzone na Gardenii. Świetne do obsadzenia donic. Wystarczy usuwać przekwitnięte kwiatostany, a cynie kwitną niestrudzenie przez kilka miesięcy. W przyszłym roku chcę ich więcej.

 





Karpy dalii wsadziłam dopiero w czerwcu, więc nie są tak udane jak w zeszłym roku, ale mimo wszystko nie jest najgorzej. Moja ulubiona Crazy Love do tej pory nie zakwitła, choć jest jeszcze nadzieja, bo widać maleńkie pączki. Pozostałe dalie kwitną zupełnie przyzwoicie.



Dalia, której nazwy niestety nie znam. Jest piękna, a kwiaty ogromne.

Poczciwa pojedyncza dalia kwitnie najlepiej ze wszystkich, stale i obficie.


Dalia Sir Alf Ramsey na początku kwitnienia. Z czasem przyjmuje kształt wielkiego pomponu.

Dalia Take Away powinna rosnąć z tyłu rabaty. Jest dość wysoka, a kwiaty choć śliczne, nieproporcjonalnie małe.


Niezawodna dalia Franz Kafka


Jedną z dalii niechcący sobie złamałam przy samej ziemi. Coś mnie podkusiło, żeby jej nie wyrzucać, tylko włożyć do wody. Po tygodniu puściła korzonki, po trzech tygodniach wsadziłam ją do ziemi i rośnie do dziś. Zakwitnąć nie zdąży, ale może coś z niej będzie na przyszły rok.





Uff, strasznie długi post się zrobił. To pewnie dlatego, że w sumie pisałam go prawie dwa tygodnie. A tu jeszcze przydałoby się pokazać warzywnik. Ale o tym już następnym razem.