piątek, 25 kwietnia 2014

Zielony Kącik Badawczy (2) czyli co tam panie w warzywniku

Wiosna jak na razie jest w tym roku bardzo łaskawa. Przynajmniej tutaj, w Krakowie, jest ciepło i co kilka dni pada. W sam raz, aby wszystko pięknie rosło. Moje eksperymenty z Zielonym Kącikiem Badawczym trwają więc w najlepsze i jak na razie są bardzo udane. Buraczki i groszki świetnie sobie radzą w warzywniku, fenkuł natomiast ciągle jeszcze zdobi moje okno.

Fenkuł czyli koper włoski odm. Romanesco
Buraczki Barbabietola di Chioggia


Groszek Sugar Pea Norli

W warzywniku powoli zaczyna robić się tłoczno. W zeszłym roku siałam po jednym rządku różnych warzyw, więc w sumie było ich niewiele. W tym roku postawiłam na różnorodność. Ciągle jeszcze rosną sobie pietruszka i szpinak z zeszłego roku. Są tak bujne i zielone, że żal mi się z nimi rozstawać. Oprócz wspomnianych wyżej angielskich nasion swoje miejsce w warzywniku znalazły rukola (chyba mam jakieś lewe nasiona, bo to już trzecia próba, po dwóch doniczkowych, i nadal prawie nic nie rośnie), szczypiorek, rzodkiewka, czosnek, mix nasion na młode listki (różne sałaty i kapusty, burak liściowy, szczaw, rzepa naciowa i rukola - ta rośnie świetnie), niebieska kalarepka, koperek i szalotki. Żeby było jeszcze ciekawiej znalazło się miejsce dla kilku roślinek bobu, truskawek i ogórecznika. Kolorów (i zdrowia) dodadzą aksamitki i nagietki. Dość szalony zestaw jak na metraż tego warzywnika. 

Tak warzywnik wyglądał zaraz przed świętami




Właśnie uświadomiłam sobie, że aktualne mam tylko zdjęcie bobu, który rozszalał się w tym tygodniu. A że zrobiło się już ciemno dziś więcej fotek nie będzie. Jutro coś dorzucę.




A tymczasem jeszcze jedna ciekawostka. Zaczynam odnosić znaczące sukcesy w niezamierzonej hodowli grzybów ;) Smardze pewnie przywędrowały z korą. Kolejny grzybek pojawił się w astrach chińskich radośnie rosnących w podłożu do siewu i pikowania. 




Obiecane soczysto-zielone fotki z sobotniego poranka.













środa, 23 kwietnia 2014

Wielkanocna sensacja w ogródku

Sąsiedzi śmieją się i żartują, że chyba jakiś album przyrodniczy przygotowuję, bo codziennie widzą mnie w ogródku z aparatem. Zdjęć zrobiłam ostatnio mnóstwo, ale znowu nie mogłam się zmobilizować do pisania, bo Wielkanoc prawie całą spędziłam w rozjazdach. A na dodatek tyle się ostatnio dzieje w pracy, że po powrocie do domu nie mam już na nic siły i przysypiam wieczorami. 

Śpieszę więc nadrobić zaległości, bo w ciągu ostatniego tygodnia zakwitły wszystkie tulipany i zrobiło się bajecznie kolorowo. Naprawdę nie spodziewałam się aż takiego efektu - to chyba szczęście pierwszego razu.

Tulipany Banja Luka po otwarciu przypominają maki.
Te tulipany nazywają się white swan, czyli biały łabędź, ale moim zdaniem powinny mieć nazwę lodów śmietankowych z wiórkami kokosowymi.
Narcyzy, w których się zakochałam, Szkoda, że nie wiem jak się ta odmiana nazywa.


Długo wyczekiwane szachownice trochę mnie rozczarowały. Ani śladu kratki, która tak ślicznie wyglądała na opakowaniu. Kolor tez zupełnie inny.

Berberys potrafi zachwycić o każdej porze roku.
Goście jak zawsze mile widziani

Niezapominajkowa skrzynka i bratki, o których pisałam prawie miesiąc temu zdobią parapet i zachęcają niektórych członków naszej rodziny do wypoczynku.






W zeszłym roku wymarzyłam sobie orliki. Dostałam nawet paczuszkę nasion z Kanady (przywiezioną przez bardzo zakochaną Anię prosto z ogrodu botanicznego Vancouver Island University), ale niestety do tej pory nie wzeszły (choć wciąż nie tracę nadziei). Narazie musi mi więc wystarczyć orlik-solista zakupiony w markecie ogrodniczym. 



Zapowiedziałam sensacje w ogródku i nie miałam bynajmniej na myśli tulipanowej feerii barw. Od czasu do czasu znajdujemy w naszych ogrodach rośliny i zwierzęta, które przywędrowały nie wiadomo skąd. W Wielkanoc odkryłam, że grzyby też potrafią nieźle namieszać. Skąd u licha w maleńkim ogródku w dużym mieście wzięły się... 






Wszystko wskazuje na to, że to smardze. Wyrosły sobie po cichutku obok przebiśniegów. Czyżby przywędrowały razem z cebulkami? Cuda natury na moim maleńkim kawałku ziemi nie przestają mnie zaskakiwać.

niedziela, 20 kwietnia 2014

O krakowskim święceniu i wydmuszkach po przejściach

W przedświątecznym zabieganiu, spóźniłam się z życzeniami, ale ciągle jeszcze mogę Wam życzyć, aby te święta trwały jak najdłużej, przyniosły wiele radości i miłości, nadal były ciepłe i pogodne, abyśmy wszyscy mieli wreszcie chwilę na zadumę oraz więcej czasu dla siebie i naszych bliskich.

To pierwsze Święta Wielkanocne, które spędzamy w nowym mieszkaniu i pierwsze, kiedy wybraliśmy się na święcenie na krakowski Rynek. Pogoda przyjemna, ludzi mnóstwo, atmosfera... jak to zwykle w dużym tłumie bywa... Ale kiedy skończyła się część oficjalna, kardynał zaczął święcić pokarmy, a ludzie zaczęli się przepychać do przodu, stało się coś niezwykłego, wręcz mistycznego. Na zgromadzonych zaczął kapać ciepły, wiosenny deszcz. Najpierw drobny i delikatny, a później coraz intensywniejszy. Tłum szybko się rozproszył, a ja poczułam się tak, jakbyśmy wszyscy zostali poświęceni prosto z nieba.









Dzięki temu, że na Rynku zrobiło się nieco luźniej mogliśmy spokojnie pospacerować i pooglądać tradycyjne targi wielkanocne, choć nas też deszcz dość szybko skłonił do powrotu do domu. 










Kilka lat temu postanowiłam sobie, że co roku kupię na święta jedno pięknie zdobione jajko. Konsekwentnie trzymam się tej tradycji, więc kolekcja powolutku się powiększa. Do tej pory podobały mi się głównie malowane kwiaty oraz zwierzęce i kwiatowe motywy wykonane techniką decoupage. W tym roku zaczęłam zwracać uwagę na tradycyjne motywy ludowe. Wybór padł więc na wycinankę łowicką. 


A skoro już jesteśmy przy temacie zdobienia jajek, tak naprawdę zawsze chciałam spróbować ozdobić je po swojemu, ale nigdy nie wystarczyło mi zapału i wiary we własne umiejętności. Kończyło sie więc na farbowaniu w łupinach z cebuli, ewentualnie w kolorowych farbkach. Tym razem postanowiłam to zmienić i pobawić się w decoupage na wydmuszkach, z suszonymi bratkami i stokrotkami z mojego ogródka. Jakież było moje zdziwienie, gdy na blogu Bety zobaczyłam wydmuszki ozdobione dokładnie tak, jak planowałam. Utwierdziłam się więc w przekonaniu, że to musi być wykonalne. Okazało się całkiem łatwe, choć pojawiły się pewne nieprzewidziane okoliczności. Co z tego wynikło - zobaczcie sami. 










No dobrze, można było to przewidzieć, zamiast próbować zrobić jeszcze lepsze zdjęcie. Jedna wydmuszka nie przeżyła tej konfrontacji, pozostałe solidnie popękały, ale postanowiłam, że i tak spróbuję. Wyszła całkiem przyjemna wielkanocna dekoracja.




Skorupki jajek przydały się do wielu świątecznych dekoracji. Wystarczy półtora tygodnia przed Wielkanocą włożyć do umytej skorupki odrobinę waty, wysiać rzeżuchę i pamiętać aby była ona stale wilgotna.