Ktoś zapytał mnie pod poprzednim postem czy zrezygnowałam z bloga. Nie wiem kto, bo komentarz był anonimowy, ale bardzo dziękuję za znak, że ktoś tu jeszcze do mnie zagląda. Sama zadawałam sobie to pytanie przez kilkanaście ostatnich tygodni, kiedy myśli nie chciały się poskładać i miałam wrażenie że już nigdy nie zdołam napisać ani jednego sensownego zdania. Bo jak napisać o tym wszystkim co się stało? A może pisać dalej o ogródku, jak gdyby nigdy nic? Jaki w zasadzie miałby dalej być ten blog, mój osobisty, czy tylko i wyłącznie ogrodniczy. Siadałam do tego posta chyba z dziesięć razy... I dopiero to zdjęcie drzewa poruszonego wiatrem, które zrobiłam wczoraj na warsztatach fotograficznych, zainspirowało mnie do blogowego rozprawienia się z mrokami ostatniego pól roku.

W poniedziałek wielkanocny, po długiej i ciężkiej chorobie (jak to się mówi w przypadku TEJ choroby) zmarła moja mama. Wszyscy powoli zaczynaliśmy rozumieć, że ta chwila zbliża się nieubłaganie, ale nikt nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko i tak nagle. To miała być w miarę normalna Wielkanoc...
W kwietniu jakoś się pozbierałam po pierwszym szoku. Udało nam się pojechać do Keukenhof i nawet podzieliłam się z wami wrażeniami z tego niezwykłego miejsca. Potem jednak było tylko gorzej, a wiosnę i pierwszą połowę lata wspominam jako maraton po szpitalach. Bałam się, że stracę nie tylko mamę...
Najlepszym lekiem na całe zło tego świata była fizyczna praca w ogródku i nowa rabata bylinowa, która ciągle zmieniała się i zaskakiwała. Zresztą cały ogródek zaczął w tym sezonie wreszcie wyglądać tak, jak należy - ściana zieleni i burza zmieniających się kolorów. Zrobiłam dziesiątki zdjęć, które nigdy nie znalazły się na blogu. W zasadzie do dziś nie zrzuciłam ich z aparatu... A ponieważ szkoda mi było, żeby ta wiosna i lato przeszły tak bez śladu zaprzyjaźniłam się ze smartfonem i z możliwością szybkiego publikowania zdjęć na Facebooku. Jeśli chcecie zobaczyć co się działo na moich grządkach i rabatkach, zajrzyjcie na moją stronę tutaj.
Facebook to jednak nie blog, a smartfonowe fotki to co innego niż zdjęcia z aparatu. Bardzo mocno uświadomiły mi to wczorajsze warsztaty fotograficzne. Ale o tym już w następnym poście. A to chyba oznacza, że wracam do pisania.