Od pewnego czasu polubiłam produkty tradycyjne, regionalne, posiadające różnego rodzaju certyfikaty pochodzenia. Nauczyłam się na to zwracać uwagę, kiedy mieszkałam we Włoszech, gdzie od bardzo dawna funkcjonują oznaczenia DOC i DOP (trochę pisałam o tym tutaj). Zeszły weekend, spędziliśmy na wsi, w województwie świętokrzyskim, gdzie dzięki dzikiej przyrodzie i mało przekształconemu przez człowieka krajobrazowi zawsze udaje mi się odpocząć i odstresować się jak chyba nigdzie indziej. Tam właśnie odkryłam jeden z takich produktów. Zupełnym przypadkiem trafiliśmy na święto czosnku we wsi Wełecz, niedaleko Buska Zdroju. Miejscowość ta szczyci się wpisanym na Listę Produktów Tradycyjnych czosnkiem wójczańskim, który jest sadzony ręcznie i uprawiany ekologicznie. W czasie lokalnego festynu można zaopatrzyć się w pięknie udekorowane czosnkowe warkocze i spróbować przysmaków przygotowanych z wielkim oddaniem przez panie z Koła Gospodyń Wiejskich. Taki festyn na pewno wychodzi na zdrowie.



Przyjemne weekendy mają to do siebie, że zbyt szybko się kończą i trzeba wracać do rzeczywistości, czyli do pracy. Z tego co widzę na większości moich ulubionych blogów sporo osób cieszy się teraz latem i wakacjami. U mnie zupełnie odwrotnie - dawno nie miałam tak dużo pracy, jak ostatnio. I czasami cieszę się kiedy w tygodniu pada, bo przynajmniej nie jest mi tak bardzo żal lata (nie mówiąc już o plusach dla ogródka). Moja praca ma jednak jedną poważną zaletę. Ponieważ jest częściowo wirtualna mogę od czasu do czasu popracować z domu.
Zdarzyło mi się niedawno pracować z domu w wyjątkowo słoneczny, upalny dzień. I dzięki temu zobaczyłam, coś o czym wracając codziennie koło 17-18 do domu, zupełnie nie miałam pojęcia. O tym, że mój maleńki ogródek ostatnio tętni życiem setek pszczół i trzmieli wiedziałam. Nawet niestety ostatnio dowiedziałam się, że trzmiel może baaaaardzo boleśnie użądlić. I tu moja ogromna wdzięczność dla pani Zosi, która od razu przybiegła na ratunek z odpowiednią maścią (no i jak tu nie uwielbiać moich sąsiadek?).
Wracając do tego, jak mój ogródek żyje własnym życiem, nie zdawałam sobie sprawy, że urzędują w nim roje motyli. Nie udało mi się tego uchwycić na zdjęciach, ale na jeżówkach i budlei momentami było ich kilkanaście naraz. Prawdziwa uczta dla oka.
W ogóle budleje i jeżówki polecam do każdego, nawet
najmniejszego ogródka. Budleja jest niewielka, obłędnie pachnie, zawsze
można ją przyciąć i co roku na wiosnę puszcza nowe pędy, więc nie ma
problemu jeśli trochę przemarznie. Jeżówki oprócz tego, że od wieków są
znane medycynie ludowej, są miododajne, niezwykle wytrzymałe na suszę i mogą być bajecznie kolorowe. A w dodatku są wieloletnie, same się rozsiewają i nie wymagają absolutnie żadnej pracy. To oficjalnie jedne z moich ulubionych roślin.
Ostatnio zaczęłam szukać nowych pomysłów na warzywnik. Postanowiliśmy, że powiększymy go na jesień, albo na wiosnę, kosztem trawnika. (Wiem, że niektóre z was powiedzą teraz ;) "A nie mówiłam?"). Nie wiem jeszcze jaką będzie miał formę, ale na razie myślę o dwóch większych, lub czterech mniejszych podniesionych rabatkach, między którymi da się przejść. Pierwsze dwa sezony warzywnika, to były eksperymenty. Teraz wiem już mniej więcej co się u mnie sprawdzi, a co nie bardzo. Chciałabym, żeby te moje rabatki były nie tylko pełne zdrowych pyszności, ale też ładne, bo coraz bardziej przekonuję się o tym, że rośliny użytkowe/jadalne potrafią być bardzo kolorowe i dekoracyjne. Wiem, że przy krakowskim smogu marzenie o zdrowych warzywach z własnego ogródka to mrzonka, ale ciągle uważam, że i tak są lepsze niż część tych z marketu. I zgadzam się z Kasią, że warzywnik to fajne hobby i z bZuzią, że szkoda mając kawałek ziemi obsiewać go wyłącznie trawą. Póki co warzywnik jest radośnie chaotyczny, co nie przeszkadza w cieszeniu się z jego zawartości.
 |
Bób i groszek cukrowy już pożegnały się z moim warzywnikiem. Teraz swoje 5 minut ma fasolka szparagowa. |
 |
Niepotrzebnie ogłowione pomidorki koktajlowe mimo wszystko dają radę |
 |
Nagietki rozświetlają deszczowe dni. Bardzo lubią fasolkę - te, które wsiałam tego samego dnia obok buraczków są o połowę mniejsze. Aksamitki bronią moich warzyw przed szkodnikami. Chociaż rzodkiewce akurat nie pomogły i coś ją zeżarło na amen. |
 |
Uwielbiam smak listków kolendry. Wyobrażałam sobie, że będę mieć ich pod dostatkiem, bo sadzonek udało mi się uzyskać dość sporo i ładnie rosły. Nic z tego. Przesadzone do ziemi wybujały, namiętnie kwitną i nie ma z nich pożytku. Może chociaż nasiona uda się zebrać i ususzyć. |
A na koniec dobra wiadomość dla posiadaczy tarasów i balkonów, którzy marzą o własnych warzywach i owocach. Przy odrobinie dyscypliny, to naprawdę jest możliwe. Co więcej, może nawet przynieść lepsze efekty niż uprawa w gruncie, co u mnie jak na razie potwierdziło się w przypadku cukinii, bakłażanów i pomidorków koktajlowych.
 |
Wystarczył jeden upalny dzień, kiedy cukinia nie została podlana. Jedna cukinia zżółkła i odpadła zanim urosła, a drugiej zrobił się widoczny na zdjęciu ogonek. |
 |
Kącik pomidorowo-bakłażanowy. Dobrze im tam, bo ścianka z kobeą pnącą osłania od upału i od deszczu. A na pierwszym planie cudownie pachnacy tytoń ozdobny od Margaretki. |
 |
Bardzo ładne te bakłażanowe kwiatki |
 |
Jest! |
 |
I rośnie. Na razie tylko jeden. |
 |
Melonowego eksperymentu ciąg dalszy. Ostatnio dostał większa doniczkę. |