czwartek, 6 sierpnia 2015

Garść wspomnień z Andaluzji

Niepostrzeżenie do drzwi zapukał sierpień. Na dobry początek narobił zamieszania, przeplatając palące susze i ulewne, gwałtowne deszcze. Gdyby nie zwariowana pogoda można by powiedzieć, że dni płyną spokojnie, nieco wolniej i leniwiej niż zwykle. Choć w pracy daje się odczuć letnie spowolnienie, o wakacjach zdążyłam już prawie zapomnieć. Z tym większą przyjemnością wracam więc wspomnieniami na andaluzyjskie ścieżki.





Po kilkudniowej rozgrzewce przyszedł czas na plażowanie. Hiszpania znana jest z licznych kurortów masowo odwiedzanych przez tłumy spragnionych słońca  turystów, a co za tym idzie, także z plaż zabetonowanych bryłami hoteli i resortów. Nie takich miejsc szukaliśmy, ominęliśmy więc szerokim łukiem popularne wybrzeże Costa del Sol i udaliśmy się w kierunku mającego opinię spokojniejszego Costa de la Luz. Znaleźliśmy tam dokładnie to, czego nam było trzeba: tętniące wieczornym życiem małe miasteczka i rozległe, niemal puste plaże. 


Ogródki działkowe na plaży

  
Sporą niespodzianką okazał się hotel, w którym spędziliśmy trzy dni. Zupełnym przypadkiem wybraliśmy miejsce, które zostało wyróżnione za stosowanie ekologicznych rozwiązań i rekultywację linii brzegowej.






Jak dla mnie prawdziwym hitem był jednak... warzywnik.  Prawdziwy, ogromny warzywnik, do którego każdy gość hotelu mógł wejść i poczytać o znajdujących się tam roślinach. Nawet kompostownik został odpowiednio wyeksponowany i opisany. 










W hotelowym ogrodzie nie brakowało oczywiście roślin ozdobnych.



Bugenwilla żywopłotowa


Psiankowate cuda


Granaty



To, co wyróżnia Andaluzję w skali całej Europy, to oczywiście pamiątki po kilku wiekach dominacji arabskiej. Arabowie pozostawili po sobie nie tylko przepiękną architekturę, ale także wiedzę o tym, jak budować ogrody na tej suchej i wymagającej ziemi. W wielu miejscach podejmowane są próby ich rekonstrukcji, czasami przeplatane wpływami renesansowymi albo barokowymi (co moim zdaniem niekoniecznie wychodzi im na dobre). Jednym z takich  klejnotów jest ogród w Casa de Pilatos w Sevilli.







Agapanty, ach agapanty....


Sevilla może się też pochwalić królewskim pałacem, którego historia sięga XI w. Alcazar, podobnie jak otaczający go ogród jest odzwierciedleniem burzliwej historii miasta i kraju, gdyż każdy lokator pałacu zostawił coś po sobie. Najpiękniejsze są motywy arabskie, ale możną się doszukać wpływów renesansowych, motywów klasycyzujących, a na początku XX w. rodzina królewska zbudowała tam nawet kort. Na szczęście ktoś doszedł do wniosku, że to nie jest zbyt szczęśliwy pomysł i kort został zlikwidowany.





Maleńka próbka arabesek. W każdym pomieszczeniu, czasami na każdej ścianie wzór jest nieco inny.


Gdzie nie spojrzeć - cuda architektury






Konia z rządem temu, kto w palącym słońcu Andaluzji potrafi utrzymać taki trawnik




Po zwiedzeniu kilku miast, z których oprócz Sevilli najciekawsze okazały się Kadyks i Kordoba, przyszedł znów czas na odpoczynek na łonie natury, tym razem w Parque Natural Sierras de Cazorla.



Tak zielono jest tylko w górach, ale nawet tu cały horyzont usłany jest polami drzewek oliwnych


Tak, na szczycie jest droga. Tak, nie ma tam żadnych barierek. Tak, omal nie dostałam zawału, kiedy tam wjeżdżaliśmy.

Na upalny dzień najlepsza jest rzeka. Zdjęcie tego nie oddaje, ale jest to naturalny basen o głębokości ponad 2 metrów, o którym dowiedzielismy się od mieszkańców tej pięknej okolicy. Bardzo trudno tam dotrzeć (2 godziny jazdy przez lasy i góry), ale za to spokój, cisza i widoki bezcenne.






Najważniejszym zabytkiem arabskiej Hiszpanii, do którego ciągną turyści z całego świata jest Alhambra - twierdza mauretańskich kalifów w Granadzie. Wnętrza są jeszcze bardziej imponujące niż we wspomnianym wcześniej Alcazarze, natomiast Generalife czyli ogród wraz z pałacem letnim to zabytek sam w sobie. Cytując Wikipedię, nazwa (która mnie się kojarzy z towarzystwem ubezpieczeniowym) pochodzi z arabskiego Jannat al-'Arif – Ogrody Najwyższego Architekta lub Ogrody Rajskich Rozkoszy i jest to jeden z najstarszych zachowanych ogrodów mauretańskich.























Widok Alhambry na tle Sierra Nevada to chyba  jeden z najbardziej fascynujących pejzaży w Europie (zwłaszcza, kiedy góry pokryte są śniegiem).





Kilka ostatnich dni naszej podróży spędziliśmy w Parque Natural Cabo de Gata. Można tam zapomnieć o hotelach i parkingach przy plaży, trzeba za to nastawić się na niemiłosierny SKWAR, bo to najsuchszy region w Europie. Deszcz pada tu zaledwie kilka dni w roku, a okolica przypomina raczej prerię lub północną Afrykę, niż stary kontynent. Ze względu na niezwykłe krajobrazy Cabo de Gata stało się tłem licznych produkcji filmowych, zwłaszcza westernów, w których udawało dziki zachód.
 


"Sad" migdałowy

W drodze na Cabo de Gata

Na tej plaży kręcone były sceny filmu Indiana Jones i ostatnia krucjata.










Na tym na razie kończę opowieść o Andaluzji, ale mam jeszcze dla Was niespodziankę. Będę się chciała z Wami podzielić ogrodowym dobrem przywiezionym z Granady, z ogrodu Generalife. Zatem już niedługo zaproszę was na CANDY.

9 komentarzy:

  1. Po prostu pięknie !!! oglądając te zdjęcia poczułam się jak bym była tam naprawdę:)
    Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało się "przemycić" trochę tej atmosfery. Pozdrowienia upalne.

      Usuń
  2. Piękne miejsca i bardzo ładne zdjęcia, kolory. Przyznam, że i ja lubię odwiedzać Hiszpanię i jeden z tych szlaków również "przetarłam" - mam na myśli Sewillę i Alkazar :-) Miło powspominać :-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to była w zasadzie pierwsza wyprawa do Hiszpanii i zdecydowanie mam apetyt na więcej. Miło mi, że moje zapiski przywołują miłe wspomnienia. Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  3. A big, big, big dream. Beautiful.
    Thank you for sharing.
    Happy days
    Elisabeth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi Elisabeth. I have already forgotten about our holidays, so indeed it is like a big, beautiful dream. I'm happy you like it.

      Usuń
  4. Nadrabiam dopiero zaległości blogowe, dlatego tak późno wpadam do Ciebie na tego posta. Ja już z góry zapisuję się na candy!! Przepiękne widoki, miejsca, ogrody. Przyznam się ze wstydem, że nie podejrzewałam Hiszpanii o takie cudeńka. Jestem też bardzo ciekawa, czy Twój M. wspomni o tym hotelu z warzywnikiem :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak się właśnie zastanawiałam gdzie byłaś jak cie nie było :) W ogóle jakoś ostatnio ciszej na blogach, chyba wszyscy się urlopują. Candy postaram się wrzucić do końca tygodnia.
    Mnie też wiele krajobrazów w Hiszpanii zaskoczyło. Podróże to jednak niekończące się pasmo niespodzianek. Czy M. o warzywniku będzie chciał pisać nie wiem, bo wykorzystałam wszystkie zdjęcia... ale będę go namawiać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Plaża jest wszędzie niby taka sama, ale co inne miejsce, to inny urok. Warzywniak przed hotelem to na pewno coś dla nas dziwnego - może tam jest normą uraczanie gości eko żywnością :) Zdjęcia ogląda się z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń