poniedziałek, 23 czerwca 2014

Myśl globalnie, jedz lokalnie


To był bardzo długi weekend, pełen wrażeń, spotkań, smaków i przemyśleń.  Było świętowanie urodzin Ani (tej od kanadyjskich orlików) z wyprawą na Plac Imbramowski, wspólnym gotowaniem i domową manufakturą dżemu truskawkowego. 


Tarta ze szparagami i serem kozim. Zdjęcie takie sobie, bo robione po ciemku, ale i tak nam smakowało.


Było relaksujące ogródkowanie u naszych ulubionych sąsiadów, zakończone oglądaniem jakiegoś tam meczu u nas (przykro mi, ale nawet mundial nie zmieni mojego braku zainteresowania footbolem, choć doceniam jego funkcje integrująco-rozrywkową i miło mi widzieć, jak w tym roku radzą sobie kraje, na które nikt by nie stawiał). A na finał tych uroczych dwóch dni, wybraliśmy się na festiwal kulinarny  Najedzeni Fest



W tak pięknych okolicznościach przyrody, z widokiem na Wawel...











Zdjęcie ze szczególna dedykacją dla bZuzi  i Zuzi :)






Nie będę się bawić w recenzje tego festiwalu, bo można ich w internecie znaleźć całkiem sporo. Dla mnie w tej inicjatywie najważniejsze jest to, że jedzenie staje się pretekstem do zorganizowania dużej imprezy, że ludzie spotykają się, żeby smakować, kosztować i rozmawiać o tym, a przy okazji lokalni producenci spotykają się z odbiorcami. Większość wystawców to małe, prywatne, często rodzinne firmy, których przedstawiciele wkładają w to, co robią całe serce.

Przy okazji festiwalu miałam okazję wziąć udział w warsztatach prowadzonych przez parę pasjonatów, którzy postanowili zaufać swoim marzeniom i zmienić swoje życie. Owocem tych przemyśleń jest wyprowadzka na wieś i ciekawy projekt MostFood. Długa droga przed nimi, ale z ciekawością będę się temu pomysłowi przyglądać. Przy okazji poznałam ciekawą inicjatywę o nazwie Wawelska Kooperatywa Spożywcza. Słyszałam już nieco o takich grupach łączących rolników i ich potencjalnych odbiorców, bez pośrednictwa sklepów itd., ale po raz pierwszy miałam okazje poznać ludzi, którzy są w to zaangażowani.


Po przemianach ustrojowych w Polsce zachłysnęliśmy się sklepami wielkopowierzchniowymi, egzotycznymi owocami, dostępem wszystkiego co nam się zamarzy, niezależnie od pory roku. Zrezygnowaliśmy z tego, co nasze, pyszne, sezonowe i świeże na rzecz plastikowych owoców i warzyw sprowadzanych z drugiego końca kontynentu, albo i zza oceanu. Tygodniami, a może nawet miesiącami leżących w chłodniach. Poznikały małe sklepiki, pachnące warzywniaki i lokalne targowiska...

Nie bez powodu wspomniałam powyżej o wyprawie na Plac Imbramowski, który podobno jest największym w Małopolsce placem targowym. W miejscu, gdzie mieszkam nie ma warzywniaków, a w wielkim centrum handlowym kilkaset metrów od mojego osiedla, owszem, można znaleźć i bardzo tanio nabyć wszystko, co jest współczesnemu człowiekowi do życia potrzebne, ale jeśli chodzi o owoce i warzywa, jakość pozostawia sporo do życzenia. Trudno znaleźć coś, co pochodzi z Polski (naprawde nie rozumiem dlaczego muszę wybierać między czosnkiem z Egiptu i Hiszpanii, skoro polski jest taki pyszny), a jeśli już, to często przypomina resztki z jakiegoś większego transportu sprzed kilku dni.  Jest to szczególnie odczuwalne teraz, kiedy otaczają nas kolorowe smaki i zapachy szparagów, truskawek, czereśni, bobu, malin... Kiedy więc po doświadczeniu  spożywczych zakupów w handlowym kolosie wchodzę na Plac Imbramowski, czuję że głąbiej oddycham i wszystkie moje zmysły mają możliwość nacieszyć się tym , co mnie otacza. Tam owoce i warzywa pachną!  
Daleka jestem od twierdzenia, że tylko to, co nasze jest dobre (w końcu znacie moją wielką miłość do wszystkiego, co włoskie), ale im jestem starsza tym bardziej to doceniam i uparcie tego poszukuję. Mam za sobą fascynację globalizacją, przeszłam drogę przez emigrację i nadal pracuję w międzynarodowym środowisku. Uwielbiam podróże i egzotyczne smaki. Ale tak naprawdę ta wędrówka sprawiła, że zaczęłam uważniej przyglądać się swoim kulturowym i kulinarnym korzeniom. Ciekawe dokąd mnie to zaprowadzi.

11 komentarzy:

  1. Najbardziej pocieszające jest to ,że jesteś taka młoda i już przeszłaś przez tyle etapów i doszłaś tam gdzie trzeba. Mnie to zajęło o wiele więcej czasu. Wasze dzieci już pewnie nigdzie nie będę musiały błądzić bo będą miały podane na talerzu co trzeba. Bardzo popieram tą lokalną jedzeniową politykę mimo ,że świat też mnie pociąga. Targ z prawdziwym jedzeniem prosto z pola to rzeczywiście w obecnych czasach jeszcze unikat ale skoro wzrasta zapotrzebowanie na takie rzeczy to i pewnie niedługo będzie to powszedni krajobraz. Oby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy można już powiedzieć, że gdzieś doszłam. To raczej ciągły proces, który ostatnio nabiera tempa :) Cieszy mnie, że wokół widzę coraz więcej ludzi, którym nie jest wszystko jedno i głęboko wierzę, że to co sezonowe i lokalne jest sposobem nie tylko na zdrowie, ale pomaga w znalezieniu wewnętrznej harmonii. Aż z ciekawości próbowałam sobie wygooglać, czy istnieje coś takiego jak filozofia jedzenia :P ale wychodzi mi albo fitness i diety, albo sushi :D
      Nie mam złudzeń, cena niestety zawsze wygra z jakością, ale w żaden sposób nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, że coś co przejechało pół świata jest tańsze niż to, co rośnie za płotem. No w ekonomii to ja biegła nie jestem.

      Usuń
  2. Kochana, gdzie cię zaprowadzi? No ja myślę, że jeszcze trochę, a do większej działki i własnych warzyw od a do z:-))) Jakby co to u mnie w okolicy wolne grunty jeszcze są:-)
    Ostatnio w sklepie, przechodząc koło warzyw, mój siedmiolatek (ten od własnego warzywniaka), dotyka rzodkiewek i mówi oburzony "No kto by chciał takie gumiaste rzodkiewki jeść". Wyedukowałam sobie dziecko:-) W tym roku nie byłam już w stanie kupić żadnych nowalijek w sklepie, wolałam poczekać kilka tygodni na swoje i rozkoszować się ich smakiem. Place lubiłam i nadal lubię za ich klimat, choć wielu na nich handlowców, a nie rolników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tych warsztatach, na których byłam pojawił się wątek naturalnej intuicji małych dzieci co do jakości jedzenia. Nie mam niestety doświadczenia w tej materii, ale zaintrygowało mnie to i pewnie Twój synek szczęśliwie jeszcze tego nie zatracił. To prawda, że na placach handlowców coraz więcej. Podobno nawet na Kleparzu w wielu miejscach tylko udają , że sprzedają autentyczne lokalne produkty, a często są po prostu kupowane gdzieś hurtowo :(
      Kiedyś wszyscy sąsiedzi na wsi organizowali się i pracowali po kolei na wszystkich polach. Tak sobie wyobraziłam, grupki podobnych do mnie mieszczuchów ruszających grupowo na wieś, żeby obsiać, okopać, wyplewić, zebrać... To by było ciekawe :)

      Usuń
    2. Ooo, dokładnie tego bym potrzebowała: grupki osób, która raz dwa przekopie mi 4 ary, wybierze pędraki i perz. Mnie to zajmie kilka tygodni.
      A jako dziecko takiej współpracy sąsiedzkiej nie lubiłam, to było męczące, kilka godzin w polu, czasami cały dzień. Na wsi u moich rodziców to ciągle funkcjonuje, choć już na mniejszą skalę.

      Usuń
  3. Ha ha ha... za dedykację (przemiłą), dziękujemy :)))
    Wiem bardzo dobrze o czym mówisz. Mimo tego, że właściwie przez większą część roku warzyw i owoców nie kupuję bo mam swoje ekologiczne, to odczuwam dokładnie tak samo.
    W dodatku bardzo lubię kontakt z drugim człowiekiem, a babcia która siedzi z koszykiem warzyw jest dla mnie bardziej człowiecza niż pani w markecie. I zawsze jeszcze jakiś przepisik na knedelki poda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu mi się to hasło 'w buzi Zuzi' z Wami skojarzyło :)
      O tak, babcie są bezcenne i mają nam tyle wartościowej wiedzy do przekazania. Tak sobie myślę, że coraz mniej osób utożsamia się z tym co robi na co dzień, a to przecież jest niezbędne, żeby z ludźmi, których się tam spotyka nawiązać relację, z przekonaniem coś sprzedać i jeszcze mieć taki sprawdzony przepis na knedelki do zaoferowania.

      Usuń
  4. Fajne takie spotkanie smakoszy. U nas co weekend w Poznaniu Targ Śniadaniowy jest. Można przyjść, wybierać, przebierać, kupić i zjeść przy stolikach nawet. Wszystko w parku - super. I ponoć Targ Ekologiczny otworzono też, ale jeszcze nie byłam. Natomiast w marketach mnie chyba najbardziej wkurzają pomidory w sezonie. Przy cenie napisane, że z Polski / Holandii / i czegoś tam, a oczywiście tych z Polski nie uświadczysz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W parku to rzeczywiście musi być super. Jeśli jeszcze dopisuje pogoda, to smakowity, pełny relaks. Tymczasem tak się rozsmakowałam w zeszłą niedzielę, ze ten weekend prawie cały spędzam w kuchni :)

      Usuń
  5. Musiało być fantastycznie ! A tarta wygląda obłędnie ... Pozdrawiam - M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pysznie i inspirująco :) Nic tylko gotować. Pozdrawiam wzajemnie i ciepło.

      Usuń